„Les
Miserables: Nędznicy” w reżyserii Toma Coopera to nagrodzona trzema Oscarami
adaptacja znanej, można by rzec: niemalże kultowej już powieści francuskiego
romantyzmu, autorstwa Victora Hugo. Powieści, będącej historią życia galernika Jean
Valjean'a, skrzywdzonego przez wymiar sprawiedliwości, który w podobny sposób
karze kradzież bochenka chleba i morderstwo; historią zagubionego człowieka, który
pod wpływem dobra okazanego mu przez księdza postanawia odkupić swoje winy,
pomóc najuboższym, wzgardzonym, napiętnowanym przez ludzi, jak niegdyś on sam. A
wreszcie: powieści - panoramy XIX-wiecznego społeczeństwa francuskiego;
społeczeństwa nędzarzy i rewolucjonistów walczących w imię idei.
Wszystkie te elementy zawarł Cooper we wspomnianej,brawurowej adaptacji z
2012r., do której z początku, względu na reprezentowany przezeń gatunek podchodziłam
dość sceptycznie ze. Jednak już zaledwie kilka pierwszych scen musicalu
rozwiało moje obawy przed zbytnią teatralizacją i „cukierkowymi” scenami
zbiorowymi.
W obrazie zachwyca przede wszystkim
wizualna oprawa: scenografia, doskonale oddająca klimat Francji i Paryża z
czasów romantycznej gorączki rewolucyjnej oraz dopracowane, realistyczne
kostiumy i charakteryzacje postaci. Wszystko to stanowi jedynie tło,
dopełnienie do wyjątkowej, nagradzanej ścieżki dźwiękowej stworzonej przez
Claude'a - Michaela Schönberga. Dużym zaskoczeniem są umiejętności wokalne
odtwórców postaci, m. in. Anne Hathaway w roli Fantine śpiewająca rozedrganym,
słabym i urywanym głosem po akcie seksualnym odbytym z klientem, by po chwili
wykonać głośną, niezwykle emocjonalną partię czy Hugh Jackman, znany dotychczas
z filmów akcji i science fiction, w roli wrażliwego obrońcy uciśnionych - Jeana
Valjana, wyśpiewującego iście operowym tenorem rozdzierające i pełne
niepewności słowa, wyrażające jego wewnętrzne rozterki i poszukiwania własnej tożsamości. Wyjątkowo
dobrze prezentują się także Cosette, czyli Amanda Seyfried, która swoje
możliwości zaprezentowała już cztery lata wcześniej w piosenkach ABBY z
musicalu "Mamma Mia", Eddie Redmayne w roli rozdartego między
miłością do kobiety a chęcią poświęcenia w walce o wolność Mariusza czy
nieszczęśliwie zakochana w Mariuszu Eponina (Samantha Barks), obdarzona
najczystszym głosem ze wszystkich bohaterów musicalu. Na tle tych talentów najsłabiej
wypada Russel Crowe w roli Javerta o nieco za wysokim głosie, nie pasującym do
kłótni prowadzonych z Valjeanem, lecz sprytnie wyeksponowanym w pieśniach
monologowych tej postaci.
Choć musical jest dość wierną adaptacją utworu Hugo,
pewne istotne wątki w moim odczuciu - z perspektywy czytelnika -
zostały potraktowane po macoszemu. Wydarzenia, które odbywają się do czasu
spotkania Valjeana z Kozetą są ukazane zgodnie z powieścią, lecz później akcja
gwałtownie zaczyna przyspieszać i odnosiłam wrażenie, że twórcy w pewnym
momencie zdali sobie sprawę z konieczności streszczania fabuły, by nie
przekroczyć optymalnej długości dzieła kinowego, co oczywiście nie pozostało
bez wpływu na treść. Konflikt Valjeana z inspektorem Javertem, tak mocno
wyeksponowany na kartach powieści, tutaj staje się fragmentaryczny, niespójny,
pozbawiony dreszczyku emocji, jak chociażby przy rozpaczliwej ucieczce z małą
Kozetą przed nadgorliwym sługą wymiaru sprawiedliwości przez przyklasztorny
mur, mistrzowsko opisywanej przez Hugo. Ukazana na ekranie ucieczka przez
kanały Paryża "ojca" Kozety z nieprzytomnym Mariuszem przewieszonym
przez ramię staje się zaledwie wzmianką, co w pewien sposób degraduje jej
znaczenie, podczas gdy ten sam wątek przedstawiony jest w powieści jako bardzo
dramatyczne zmagania Jeana Valjeana z samym sobą, które eksponują jego
niezwykłą siłę, wytrwałość i skromność. Długotrwała wędrówka urasta tu do rangi
swoistego oczyszczenia bohatera, czego w żaden sposób nie oddaje te kilka minut
przeznaczonych w filmie na rozwinięcie tego wątku. Samo zakończenie także przypomina
wyścig z czasem - ślub Kozety, pojawienie się Thenandierów, rozwiązanie zagadki
tajemniczego wybawcy Mariusza i śmierć Valjeana następują po sobie w zawrotnym
tempie, nie pozwalając widzowi na chwilę wytchnienia. Jednakże
umiejętności aktorów, brak przesytu scenami zbiorowymi, niezwykły ładunek
emocjonalny jaki przenoszą pieśni bohaterów oraz optymistyczna wymowa całego
dzieła wynagradzają pewne braki w fabule.
Pomimo niedociągnięć w treści musicalu,
obraz Toma Coopera jest zdecydowanie godnym polecenia dziełem, dopracowanym
technicznie i warsztatowo, zapadającym na długo w pamięć ze względu na wybitne
kreacje bohaterów i
melodyjną, naładowaną ogromnym ładunkiem emocjonalnym ścieżkę dźwiękową. To
jeden z najwybitniejszych i brawurowych filmowych musicali ostatniej dekady,
który odważył się sięgnąć po arcydzieło francuskiego romantyzmu i w nietypowy
sposób przybliżyć jego fabułę szerszemu gronu odbiorców. Choć nie jest
całkowicie wierną adaptacją powieści i pomija jej pewne istotne wątki, trudno
potępiać reżysera za ten zabieg, którego wymaga proces tworzenia filmu - środka
przekazu, który, by zaintrygować publiczność, musi unikać rozwlekłości. Dzięki
temu akcja toczy się wartko, bowiem pominięte zostają nużące i przytłaczające zawarte w powieści informacje
polityczno-historyczne, a widz obserwuje z zaciekawieniem wyeksponowane ze
smakiem losy Jeana Valjeana - człowieka, który w chwili swojego upadku zaufał
Bogu i dzięki temu odnalazł w sobie siłę, by znów być dobrym. To pozycja
obowiązkowa dla każdego wielbiciela gatunku oraz klasyki literatury, a także
dla tych, którzy pragną obejrzeć wartościowy, wzruszający, a nawet zabawny (dzięki postaciom
Thenandierów) film o nawróceniu, miłości, poświęceniu, walce o wolność, losie
biedoty, bohaterstwie i przebaczeniu; film, który pokazuje, że jeden zły
uczynek nie determinuje całego życia człowieka, nie jest w stanie przysłonić dobra, które
czyni...
A. P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz