Czy zastanawialiście się kiedyś nad
tym, jaką rolę odgrywają wasze sny? Zwykła projekcja? Utożsamienie waszych
najskrytszych marzeń? A może miejsce, gdzie ukryjecie najbardziej chronione
tajemnice z przekonaniem, że nikt ich nie odkryje? Christopher Nolan śpieszy do
was z rozwiązaniem. Wyreżyserowany przez niego film „Incepcja” wydany przez
studio Warner Bros. Entertainment w 2010
roku nie tylko udziela odpowiedzi na powyższe pytania, ale także ukazuje jego
wizję futurystycznej przyszłości, w której ludzie mogą odwiedzać sny innych.
Muzykę do filmu skomponował znany na całym świecie Hans Zimmer, a zdjęciami
zajął się Wally Pfister. Co ciekawe, nie jest to pierwsza kooperacja tych
trzech panów. Nolan często współpracuje z Pfisterem, a wszyscy razem przyłożyli
się do stworzenia „Mrocznego Rycerza”, czyli najlepszej adaptacji przygód
Batmana oraz jednego z najlepszych filmów o superbohaterach w ogóle. Czy i tym
razem ta kolaboracja doprowadziła do powstania lśniącej perełki?
Odpowiadam na wstępie: tak! „Incepcja”
jest w moim przekonaniu filmem co najmniej wybitnym. Ale po kolei, nie
wyprzedzajmy wątków aż nadto. Zacznijmy może od gry aktorskiej i samej obsady.
Prawdziwa śmietanka aktorska XXI wieku. W roli głównej uwielbiany (kiedyś)
przez nastolatki (dziś już dorosłe kobiety) Leonardo DiCaprio. W filmie gra
Cobba, najlepszego „ekstraktora”, czyli osobę znającą się na snach i ich
działaniu. Bohater jest złodziejem, którego jedynym celem jest powrócić do
rodziny. Nieważne, ile obejrzałbym filmów z DiCaprio, ten w każdym z nich na
nowo zaskakuje mnie, jak dobrym aktorem można być. Nie inaczej jest i tym
razem. Widać na pierwszy rzut oka, że Leo nie jest tylko pustą marionetką w
rękach reżysera. On żyje rolą, staje się granym bohaterem. Każdą, nawet
najmniejszą emocje jesteśmy w stanie z jego wykonu wyczytać, a emocji w omawianym dziele jest multum. Prawda jest taka, że film skupia się głównie na
samym DiCaprio i historii jego postaci, dlatego reszta jest bohaterami, o
których nie dowiemy się za wiele. Ale czy to źle? Fabuła filmu bywa wystarczająco
skomplikowana (w dobrym tego słowa znaczeniu), więc po co natłoczyć jeszcze
więcej wątków. Dlatego pozwolę sobie tylko wyrazić mój zachwyt resztą ekipy Cobba
w składzie: Joseph Gordon-Levitt, Ellen Page, Tom Hardy oraz Dileep Rao. Na
pochwałę zasługują oczywiście wspaniali Ken Watanabe oraz Cillian Murphy. Każda
z tych postaci jest inna i chociaż nikt z nich nie dostaje swojego własnego
„backstory”, to jesteśmy w stanie stwierdzić, kim oni są, co nimi kieruje, no i
oczywiście ich polubić (lub nie, chociaż nie radzę).
Wspomniałem przed chwilą o fabule,
zatrzymajmy się przy niej na chwile. To, w jaki sposób reżyser bawi się z widzem od samego początku, jest wręcz
niebywałe. Historie mógłbym podzielić na dwie części. Pierwsza jest lekcją.
Reżyser tłumacz, w jaki sposób działają sny, jak odkryć co jest prawdą, a co
nie itp. Druga część natomiast to sprawdzian dla widza, ile z tych lekcji
zapamiętał i czego się nauczył. Poza tym jesteśmy raczeni dużą dawką wartkiej
akcji oraz zwrotów fabuły. Tak jak złożona jest podróż bohaterów w głąb snów,
jest również złożona druga, szersza historia. Opowieść wcześniej wspomnianego
Cobba i jego życia sprzed filmu. Podobało mi się też zakończenie, które jak
twierdził sam Nolan, jest otwarte dla odbiorców. Zostajemy postawieni przed
wyborem i to my możemy zdecydować, jak właściwie zwieńczyła się historia postaci DiCaprio.
Jak już wcześniej wspomniałem, za
muzykę odpowiedzialny był Hans Zimmer. Nie będę ukrywał, ten człowiek jest już
marką, wyznacznikiem jakości. Jeśli na plakacie/zapowiedzi/zwiastunie/serwetce
w knajpie zobaczymy nazwisko „Zimmer”, możemy być pewni, że będzie to brzmiało
cudownie. Ścieżka dźwiękowa „Incepcji” w żaden sposób nie odstaje od reguły. Ba, była nawet nominowana do Oscara. Jak
z resztą wiele rzeczy w tym filmie (na 8 nominacji wygrali 4, a to o czymś
świadczy).
Jeśli recenzujesz film taki jak
„Incepcja”, czyli z gatunku Sci-Fi, musisz pamiętać o ocenie efektów specjalnych. Matko Boska, jakie to jest dobre. Często jesteśmy
raczeni czymś, co nazywa się CGI czy VFX, czyli właśnie efekty specjalne. W
dzisiejszych czasach wielu reżyserów zaczyna wręcz nadużywać tychże, przez co
ich filmy wyglądają tandetnie lub – co gorsza – komicznie. Nie mam nic
przeciwko efektom specjalnym, skądże, ale oprócz wymyślenia ich sobie, trzeba
jeszcze umieć je przygotować i wykorzystać. „Incepcja” spisuje się tutaj na
medal (na Oskara dokładnie). Jest dużo, jest widowiskowo, jest soczyście, ale
co najważniejsze, jest rzemieślniczo dobrze zrobione.
Skoro mówimy już o czymś wybitnie
wykonanym, to powinniśmy pomówić też o zdjęciach i montażu. Autorzy dobrze wiedzieli, jak budować napięcie i przykuć
uwagę widza do ekranu. Pomimo tego, że w filmie często dużo się dzieje, widz
się po prostu nie gubi i jest w stanie nadążyć za niezwykle wartką akcją.
Odpowiednia zawiłość fabuły, wyrazista
gra aktorska, fenomenalna muzyka i dopracowane efekty specjalne. Początkowo byłem trochę, można powiedzieć,
uprzedzony. Wynikało to, myślę, z racji tego, że zostało mi narzucone, żeby ten
film obejrzeć i później jeszcze go zrecenzować. Nie lubię w taki sposób
odkrywać. Sądzę, że wtedy człowiek nie jest w stanie do końca docenić rzeczy, z
którą aktualnie ma kontakt. Przepełnia go uczucie powinności zamiast błogiej,
wręcz dziecięcej, chęci poznania. Włączyłem film, dwie i pół godziny. Ówcześnie
zniechęcony, pomyślałem, że zmarnuje właśnie cały ten czas, tylko po to, żeby
ostatecznie, za przeproszeniem, wypluć z siebie jakąś namiastkę recenzji i
zostawię to daleko za sobą. Mogę tylko dziękować ludziom, którzy przy filmie
pracowali, że tak szybko i dosadnie zostałem z błędu wyciągnięty. Nauczony
zostałem, żeby wielkich słów nie rzucać na wiatr i używać ich tylko wtedy,
kiedy zachowamy dzięki nim zgodność starożytnej zasady decorum. Cieszę się, że
mogę ich użyć w kontekście omawianego obrazu. Film ten jest prawdziwym
majstersztykiem i arcydziełem.
P. H.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz