„Ryzykowna
forsa” to sztuka autorstwa Michaela Cooneya (tak, syna Raya Cooneya, mistrza
gatunku, tego od „Mayday”) w reżyserii Pawła Pitery. Podchodząc do tej sztuki,
wystawianej na deskach teatru Bagatela (który warto wspomnieć jeszcze nigdy
mnie nie zawiódł) w Krakowie, miałam całkiem duże oczekiwania. Od komedii
wymagamy, by była zabawna, ale żeby ten żart nie był niskich lotów, był
błyskotliwy oraz inteligentny. „Ryzykownej forsie” się to na szczęście udało (a
trzeba wspomnieć, że to humor brytyjski, co może budzić pewne obiekcje).
Spektakl
opowiada historię Erica Swana, który już od wielu lat oszukuje opiekę społeczną-
pobiera liczne, różnorakie zasiłki w imieniu swoich lokatorów, którzy w dużej
mierze nie istnieją, mieszkali u niego jakiś czas temu lub są kimś
zupełnie innym (jak Norman Basset, który w trakcie trwania przedstawienia
przyjął chyba najwięcej różnych osobowości). Eric żyje dostatnio, bez potrzeby
szukania pracy, a o wszystkim wie tylko on sam. Sytuacja się komplikuje, gdy do
jego drzwi puka pan Jenkins, urzędnik opieki społecznej, z niepokojąco wypchaną
teczką, aby skontrolować wszystko i dopełnić papierkowych
formalności. Wtedy właśnie zaczyna się cała farsa.
Akcja
z początku rozwija się wolno, ale po jakimś czasie znacząco przyspiesza. Moją
największą obawą dotyczącą spektaklu był prymitywny humor, który jest domeną
wielu komedii, jednak „Ryzykowna forsa” jest naprawdę świetna, pełna
inteligentnych żartów, czasami absurdalnych (co wpisuje się w moje poczucie
humoru), krótko mówiąc, śmieszy niesamowicie- widownia w pewnych momentach nie
mogła się powstrzymać od głośnego śmiechu, który nie ustawał nawet po
wypowiedzeniu danej kwestii. Sztuka nie tylko bawi, ale także trzyma w
napięciu, ponieważ cały czas siedzimy jak na szpilkach i zastanawiamy się czy
to już jest ten moment, w którym wszystko się wyda, czy może jednak bohaterom
uda się wybrnąć z opresji. Jest to też ten typ przedstawienia, w którym bądź,
co bądź, kibicujemy tym nie do końca dobrym. Pan Swan jest mimo wszystko
oszustem, a jednak to po jego stronie jesteśmy, jest to tak skonstruowana
postać, że chcemy, aby mu się udało.
Sztuka jest także fenomenalnie zagrana-
Krzysztof Bochenek doskonale wiedzie prym, a asystuje mu po prostu znakomity
Marek Kałużyński, który często wysuwał się na pierwszy plan i osobiście był
moim ulubionym aktorem na scenie. Także Tomasz Lipiński daje sobie świetnie
radę, grając trochę zagubionego urzędnika. Nie można nie wspomnieć i o rolach
drugoplanowych, czyli o Pawle Sanakiewiczu, który jest tam zdecydowanie
najsłabszym ogniwem. Brakuje u niego wspomnianego przeze mnie wcześniej
błyskotliwego humoru, sceny z nim należą do najmniej udanych, jednak jest to
wina bardziej roli niż samego aktora- Sanakiewicz wciela się w nieokrzesanego wujka
George’a, takiego troszkę wiejskiego głupka, handlującego specyficznymi
towarami medycznymi. Takie postacie po prostu z reguły nie wprawiają w zachwyt
jak reszta, choć stanowią pewny must have
każdej komedii- niby jest to
sprawdzony schemat, zawsze się pojawiają takie postacie (mniej inteligentne niż
reszta) i niby śmieszą, ale współczesny widz szuka w tej chwili myślę bardziej
wyrafinowanego humoru, a szczególnie widz, który wybiera się do teatru. Mamy
też kilka innych rólek, mimo że niewielkich to świetnie zagranych- Piotr
Urbaniak jako dr Chapman, którego o pomoc prosi żona Erica,
Linda (w tej roli Urszula Grabowska) czy też Jakub Bohosiewicz jako pan
Forbright, który jest spełnieniem wszystkich stereotypowych wyobrażeń o
grabarzach. Trzeba przyznać, że niestety postacie kobiece wypadają gorzej niż
męskie, jednak znów, nie jest to kwestia kiepskiego aktorstwa tylko mniej
charyzmatycznych ról.
„Ryzykowna forsa” ma wszystko,
co powinna mieć dobra komedia: ciekawą historię, genialny humor i świetnych
aktorów. Kto nie był, niech planuje sobie szybką wycieczkę do Krakowa, bo
naprawdę warto przyjść na spektakl i na chwilkę zapomnieć o problemach- sztuka bardzo angażuje i przede wszystkim
niemiłosiernie bawi.
E. B
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz