Czasami muszę odpocząć od lektur ciężkich i trudnych i zająć się czym lżejszym. Taką książką miała być dla mnie „Jesienna miłość” Nicolasa Sparksa. Miała być dla mnie czymś odprężającym, dającym mi sporo radości z czytania. Jednak mimo wszystko, nawet od typowo lekkiej literatury czegoś wymagam.
Po „Jesienną miłość” sięgnęłam po obejrzeniu ekranizacji i… nie żałuję.
Prawdopodobnie, gdybym jako pierwszą przeczytała książkę, filmu nigdy bym nie
zobaczyła. Powieść jak już wspomniałam, od początku miała być moim quailty
pleasure, ale zamiast przyjemności stała się drogą przez mękę.
Ekranizacja, czyli „Szkoła uczuć” mnie
urzekła, więc gdy tylko dowiedziałam się o tym, że powstała na podstawie
powieści Sparksa, ucieszyłam się bardzo. O autorze słyszałam dużo dobrego, więc z radością sięgnęłam po książkę.
O czym jest „Jesienna miłość”? O zakochanych nastolatkach, jednym bogatym, a
drugim z pewnym śmiertelnie poważnym
sekretem.
Prawdopodobnie ważnym wątkiem książki jest napięta sytuacja między rodzinami
zakochanych, ale choć jest to wspomniane to nie ma żadnego realnego wpływu na
fabułę. Bohaterowie są płascy, słabo wykreowani i irytujący.
Film przedstawiał relację stopniowego zakochiwania się pogubionego w sytuacji
rodzinnej chłopaka i córki pastora, która mimo religijnego podejścia do świata,
potrafiła też bronić swojego honoru.
Choć brzmi to raczej słabo, wersja filmowa była urocza i wzruszająca.
W książce natomiast główny bohater męski
jest papierowy, miałki. Definiuje go bogactwo ojca-polityka. Dziewczyna natomiast snuje się jak
mucha, uśmiecha się i roztacza dookoła siebie nieznośną wręcz aurę
słodkości. Mojej irytacji podczas
czytania nie da się opisać. Cała książka
nie ma sensu, jest najzwyczajniej w świecie mdląca
i nudna. Większość, o ile nie każdy z wątków, dodanych w filmie nadaje tej historii logiczny sens i sprawia, że poznając historię miłości tej dwójki, czujemy jakiekolwiek poruszenie, zmusza nas do przemyśleń na temat kruchości życia.
i nudna. Większość, o ile nie każdy z wątków, dodanych w filmie nadaje tej historii logiczny sens i sprawia, że poznając historię miłości tej dwójki, czujemy jakiekolwiek poruszenie, zmusza nas do przemyśleń na temat kruchości życia.
Z książkowymi bohaterami w ogóle się nie zżyłam, a zbliżający się koniec, który
jest dość przewidywalny sprawił, że płakałam, nie ze wzruszenia, lecz ze
szczęścia, że za niedługo nie będę już musiała się męczyć.
Wątek sekretu powinien być choć trochę bardziej rozwinięty, bo jest tu potraktowany
po macoszemu, a dodany tylko po to, żeby wymusić
na czytelniku płacz.
na czytelniku płacz.
Jedynym plusem jest niewymagający styl autora, który sprawia, że książkę czyta się szybko. Ale na tym plusy się
kończą.
Wiem, że „Jesienna miłość” ma fanów, nawet wielu fanów, ale ja się do nich
zdecydowanie nie zaliczam i nie jestem w stanie jej polecić. Książka nie
wniosła do mojego życia nic, a podczas czytania wielokrotnie miałam ochotę rzucić
ją w kąt i zająć się innymi, o wiele ciekawszymi pozycjami.
A. G.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz