„Brałem do
ręki bez najmniejszych oczekiwań, a odkładałem z poczuciem, że dostałem więcej,
niż należało się spodziewać. [...] - Young Adult Hollywood.
W stu procentach zgadzam się ze słowami powyżej. Gdy moja zaufana
bilbliotekarka postawiła przede mną postapokaliptyczne fantasy, myślałam, że
sobie ze mnie dworuje - zna mnie bowiem dosyć dobrze i wie, że jestem
sceptycznie nastawiona do tego gatunku. Ta jednak wcisnęła mi w ręce trzy
średniej grubości tomy i dodała z uśmiechem, abym dała im szansę.
Właśnie
dzięki tej decyzji przekonałam się do fantastyki urban, przysięgam, że będę
dziękować jej za to do końca świata, a przynajmniej tego spowodowanego przez
anioły.
Na światowym rynku książek z motywem apokalipsy mamy już parę perełek, takich
jak „Metro: 2033" czy słynne „Igrzyska Śmierci". W wielu z nich
prowodyr obierają nastoletnie główne bohaterki, na przykład Katniss czy Thomas.
Również Susan Ee, autorka trylogii Angelfall dołożyła się do tej gromadki.
Pierwszą część wzięłam do ręki bez entuzjazmu, przekonana, że będzie to
przeinaczone czytadło, że autorka pozmienia parę rzeczy i osiądzie na laurach,
przekonana, że odwaliła kawał dobrej roboty.
Głęboko załamałam się, gdy zorientowałam się, że Angelfall napisane jest w
czasie teraźniejszym, to znaczy, że zamiast „odwróciłam się" było
„odwracam się". Okazało się, że zupełnie niesłusznie, do czego teraz
przejdę.
Gdybym była
wykładowcą na jakimś uniwersytecie, wszystkim, którzy chcieliby napisać książkę
o tematyce postapokaliptycznej gorąco zalecałabym narrację pierwszoosobową w
czasie teraźniejszym. Pozwala to na utożsamienie się z bohaterem, przeżycie
opowieści dwa razy mocniej i intensywniej. Działa to tak, jak gdybyśmy my
przetrwali legendarny koniec świata i teraz opowiadali o swym dziedzictwie
nowemu pokoleniu ludzkości. Niesamowity sposób prowadzenia powieści, autorce
należą się za to duże brawa - wciągnęła mnie w zdemolowaną Kalifornię na parę
ładnych godzin, a to nie lada wyczyn.
Czas na
odrobinę gadaniny o głównych postaciach. Pierwszą z nich jest Penryn Young,
siedemnastolatka, której udało się nie zginąć podczas Wielkiego Ataku.
Życie dziewczyny nigdy nie było kolorowe - ojciec opuścił ją dawno temu,
zmuszając do przejęcia obowiązków. Penryn przez długie lata zajmuje się Paige -
swoją siedmioletnią, niepełnosprawną siostrą. Ostatnim członkiem tej
nieszczęśliwej rodziny jest cierpiąca na schizofrenię matka, która niestety nie
ma w książkach nadanego imienia.
Penryn wyzbyta jest sztucznego heroizmu - wyglada zwyczajnie, nie unosi się
swoją osobą, jest bardzo skromna. W trylogii nie ustrzeżemy zachowania typu
„jestem przyzwyczajona do trudu, nie straszne mi już nic", dziewczyna
pomimo trudniej sytuacji życiowej nie przyjmuje postawy twardej, nieustępliwej
hetery, wręcz przeciwnie - czasem użala się nad własnym losem, zachowuje jak
normalna nastolatka, gotowa uczynić kogoś winowajcą swego cierpienia. Postacią
oskarżaną najczęściej jest matka, swoją drogą ciekawy, rzadko spotykany typ
bohatera. Wszystko jest w niej sprzeczne, raz wydaje się kochać swe córki, raz
skrajnie ich nienawidzić, w jednej chwili być normalną kobietą, w drugiej
widzącą demony, obłąkaną wariatką. Autorka rzuciła światło na dzieci dotknięte
problemem nieobliczalnych rodziców, druga część trylogii, czyli „Penryn i Świat
Po" zadedykowana jest czytelnikom z trudną sytuacją rodzinną.
Pora na
Rafaela, zwanego zdrobniale Raffe. Jest on archaniołem, byłym dowódcą
Obserwatorów - elitarnej grupy anielskich wojowników, oraz oczywiście obiektem
westchnień głównej bohaterki. I uwaga, uwaga - byłam w stu procentach pewna, ze
okaże się on wyidealizowanym herosem, idyllicznym Garym Sue. Okazało się, że w
swych spekulacjach pomyliłam się po raz kolejny.
Autorka cały czas wciska nam opisy jego wyglądu, tego jak jego czarne włosy
pięknie lśnią w słońcu San Francisco, o tym jaki jest wspaniale umięśniony i
przystojny. Nie mogę jej za to winić, stworzyła naprawdę dobrą aparycję Raffego
a w dodatku zostawiła coś od siebie - możemy wyobrazić sobie samemu piękną
twarz anioła. Rafael, podobnie jak Penryn także popełnia błędy, nie zawsze
wygrywa i triumfuje. Ma trudny charakter, jest sarkastyczny, niemiły i czasem
ma skłonności do „dramowania", ale czy tylko mi wydaje się, że przystojni
protagoniści zawsze tak mają? W każdym razie mamy romansik, przyjemny, rozwijający
się dzięki wspólnemu cierpieniu i niosący ze sobą sojusz aniołów i ludzi.
Kolejny plus dla autorki za klimat postapokaliptycznego świata. Susan zgrabnie
wepchnęła do opowieści instytucje takie jak terytoria gangów, obóz rebeliantów
Abidiasza czy nawet czarny rynek części ciał aniołów. Penryn spotyka na swej
drodze wielu ludzi których ocenia, spekuluje kim mogliby być przed Atakiem.
Wadą trylogii
okazało się jednak przedobrzenie Otchłani. Piekło opisane zostało bardzo
dziwacznie, wiem, że każdy wyobraża je sobie inaczej, ale autorka nawaliła tam
tyle straszydeł i maszkar, że staje się to uciążliwe, nie ma w nim ani kszty
tajemnicy. Ogółem Susan Ee względem Otchłani i istot z nią związanych trochę
pokręciła. O ile sam Bóg wspomniany jest tylko parę razy, tak autorka nie bała
się wyłowić z morza wielogłowego potwora z liczbą 666 na czołach.
Pomieszanie z poplątaniem.
Książka nie dla ludzi o słabych nerwach, jest dość brutalna i makabryczna.
Na podstawie trylogii ma zostać nakręcony film.
Czujesz niedosyt po innych urban fantasy? Przeczytaj Angelfall!
O.K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz