"Dawno, dawno temu, w pałacu w nadmorskim księstwie mieszkało dwanaście
pięknych sióstr, które nie znały żalu, strachu i łez" - tak brzmiałby
wstęp do pięknej baśni o siostrach Thaumas, gdyby nie klątwa i niesamowita
opowieść Erin A. Craig.
„Dom soli i łez” był swego rodzaju odskocznią od fantastyki bazującej na idei wojny lub odległej misji, do której dążą bohaterzy. Zamiast mieczy, polityki i dalekich podróży dostałam piękny dwór, ciekawe obrzędy i zagadkę, której rozwiązania nie mogłam się doczekać.
Opowieść osadzona jest na archipelagu wysp, którymi rządzi Ortun Thaumas,
wdowiec ze zgrają córek. W pewnym momencie siostry zaczynają ginąć jedna po
drugiej, często w niewyjaśnionych okolicznościach - Ava umiera na tajemniczą
chorobę, Octavia spada z drabiny bibliotecznej, Elizabeth topi się w wannie.
Pierwszy rozdział rozegrany jest na pogrzebie Eulalie, czwartej siostry w linii
wieku, która podobnież spadła z klifu. Tam poznajemy Annaleigh, główną
bohaterkę powieści, szóstą córkę, która jest narratorką historii i to właśnie
ona pierwsza dostrzega podejrzane aspekty śmierci swojego starszego rodzeństwa.
Sama Annaleigh jest bohaterką ciekawą, bardzo zdeterminowaną, aby wyjaśnić
zagadkę rzekomej klątwy, która została rzucona na jej rodzinę. Niestety -
czasem brakuje jej tego człowieczeństwa, czegoś z czym można by się
identyfikować, zostaje tylko pusta rola "oczu" w których odbijają się
wydarzenia. Natomiast jej relacja z Cassiusem i późniejsza miłość do niego
została poprowadzona w miarę dobrze, widać wsparcie z jego strony, gdy
Annaleigh nie radzi sobie z przytłaczającymi wizjami duchów swoich zmarłych
sióstr.
Relacja sióstr Thaumas to chyba najlepsza rzecz dotycząca postaci - jest
przeplatanką szczęścia, śmiechu, jak i wsparcia, łez i cierpienia. Owszem,
trzeba zapamiętać przynajmniej osiem imion, co z początku jest przytłaczające,
ale uważny czytelnik w końcu sobie poradzi. Uproszczeniem jest również to, że
dziewczyny są odmienne jak płatki śniegu - każda z nich ma unikatowy charakter,
zainteresowania, wszystkie biorą udział w innych wydarzeniach. Jedyną ich wadą
jest tylko niedopasowanie zachowania do wieku, dla przykładu szesnastoletnie
trojaczki często wykazują zbyt infantylną postawę jak na swój wiek a
siedmioletnie Gracje z kolei postępują zbyt dorośle.
Najbardziej w całej powieści pozytywnie zaskoczył mnie jej klimat - przywodzi
na myśl południowe wybrzeże Wielkiej Brytanii. Opisy posiadłości Highmoor na
wyspie Solnej to chyba jedne z najlepszych opracowań architektonicznych jakie w
książkach przeczytałam. Miejsca, przedmioty i zjawiska autorka przyprawiła o
piękne porównania, które pozwalają jeszcze lepiej wyobrazić sobie Solną, zamek
w Pelage czy Dom Siedmiu Księżyców, siedzibę bogini nocy, Versii.
Sama kwestia istot magicznych jest trochę pominięta, nigdzie nie jest
wyjaśnione jak funkconują przechery, czyli istoty nieśmiertelne, które można
wezwać, aby zawrzeć z nimi pakt. Z długoletniego doświadczenia z fantasty wiem,
czym są te stworzenia, ale początkujący czytelnicy, dopiero poznający gatunek
mogą być zdezorientowani. W książce nikt nie tłumaczy dlaczego bogowie ingerują
w sprawy ludzi; owszem, są obiektem kultu, ale bóg na takim czy innym ważnym
wydarzeniu wzbudza zainteresowanie, ale porównywalne do słabej piosenki -
wszyscy ekscytują się przez maksymalnie trzydzieści minut, a potem bóg ginie w
tłumie śmiertelników. Á propos religii i wierzeń w powieści Erin A. Craig, moją
ulubioną wiarą został chyba kult Pontusa, boga morza, którego czczą mieszkańcy
archipelagu. Podczas pogrzebu Eulalie Wielki Żeglarz, czyli kapłan wypowiada
słowa: „Jesteśmy ludźmi Soli, z Soli powstaliśmy i do Soli się udamy, w Głębię
naszego pana Pontusa" co symbolizuje wieczne połączenie człowieka z morzem
i naturą. W następnej części, o ile takowa będzie przydałoby się podarować bóstwom
i ich wiernym więcej uwagi.
Kluczową kwestią jest odkrycie tajemnicy śmierci pozostałych sióstr,
udowodnienie tego, że ktoś z Highmoor zawarł pakt z przecherą o imieniu
Viscardi. Autorka wodzi nas za nos, podsuwa fałszywe tropy, w najmniej
spodziewanym momencie zwraca fabułę o sto osiemdziesiąt stopni - takim zwrotem
jest zgon Edwarda, zegarmistrza, który był rzekomym kochankiem Eulalie. Po tym
wydarzeniu bałam się, że czar pryśnie i książka stanie się bezsensowną kanonadą
śmierci. Jak bardzo się myliłam! Powieść nie dość, że właśnie wtedy nabiera
tępa, zaczyna coraz bardziej zaskakiwać, w finałowych wydarzeniach
doprowadzając do takiego zwrotu fabuły, że musiałam czytać tę linijkę trzy
razy, żeby upewnić się, że nie mam zwidów. A wszystko osadzone w mrocznej
baśni, pełnej strachu, śmierci i pozorów, które zawsze mylą.
"Dom soli i łez" autorstwa Erin A. Craig to książka dla kogoś, kto chce odpocząć
od klasycznego modelu fantastyki. Na jej podstawie ma zostać wyprodukowany
serial, na który czekam z niecierpliwością.
O. K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz