Czterystustronowa
niemalże wspaniałość- o tym jak Danielle Jensen w książce średniej długości,
zawarła prawie wszystko, co dobre fantasy powinno posiadać.
„Królestwo Mostu” autorstwa Danielle L. Jensen wpadło w me ręce podczas mojego comiesięcznego rytuału- kupowania w Empiku paru książek fantasy, aby potem trafiły, chwaląc się, do mej pokaźnej kolekcji. Wybierając ją na stronie internetowej, nie miałam jeszcze pojęcia, że trafię na coś tak dobrego.
Zanim przeczytałam książkę, zapoznałam się z jej opisem i odkryłam ze to stosunkowo bardzo młode dzieło- powieść zadebiutowała 15 stycznia 2020 roku. Zadziwił mnie również fakt, że książka ma wiele pozytywnych ocen. Ogółem, pierwszy rzut oka na „Królestwo Mostu” niósł wiele zdumień- miałam pewne obawy, że powieść okaże się w pewnym sensie „niekompletna" z powodu swojej średniej długości równych czterystu stron, ale grubo się myliłam, do czego z pewnością przejdę poniżej.
Pora
powiedzieć parę słów o Larze Veliant, głównej bohaterce książki. Lara to młoda
dziewczyna, księżniczka Maridriny od dziecka wychowana w pustynnej oazie,
szkolona na jednego z najbardziej niebezpiecznych szpiegów w całym tym „świecie",
jaki autorka stworzyła. Dziewczyna szkolona jest razem z jedenastoma siostrami.
Wszystkie mają jeden cel- przeniknąć do Królestwa Mostu, Ithicany, złamać jego
obronę i poznać sekrety, cały czas grając wierną żonę tamtejszego króla, Arena.
Lara jest naprawdę dobrze wykreowaną bohaterką- silna, zahartowana przez
brutalne szkolenie księżniczka pragnąca zbawić swój lud, uwalniając go spod
kontroli wrogiego królestwa. Wiele osób powiedziałoby, że to standardowy
schemat, lecz ja widzę w tym coś więcej- pani Jensen dała Larze charakter i
osobowość, a tego właśnie brakuje wielu głównym, żeńskim bohaterkom. Lara
potrafi się śmiać, wzruszać, potrafi się wściekać i oburzać z racjonalnych
powodów, nie dla pustego zbudowania wrażenia twardej, groźnej postaci. Najbardziej
jednak podobało mi się w Larze jej stopniowa zmiana zdania o Królestwie Mostu-
dojrzenie „drugiego dna" wyrwanie się z propagandy i maniakalnej
nienawiści do Ithican, którą wpajał jej ojciec. To czyni Larę nie tylko
inteligentną w oczach czytelnika, lecz również bardziej ludzką i zrozumiałą.
Wygląd Lary jest prosty, blond włosy i błękitne oczy, a jednak w tej prostocie
kryje się prawdziwe piękno.
Klimat całej
książki jest swego rodzaju „tyglem narodów", raz akcja dzieje się na
gorącej, niezmierzonej pustyni, innym razem w mieście portowym (które nie
widzieć czemu bardzo przypominało mi średniowieczny Gdańsk), a w jeszcze innym
przypadku w gęstej, wilgotnej dżungli.
Autorka nie szczędzi nam opisów, co bardzo mnie zadowoliło, z uwagi na moje
zamiłowanie do takich fragmentów, szczególnie opisów ludzi i przyrody.
A opisy, wierzcie lub nie, są naprawdę spektakularne! Dżungla została
przedstawiona w sposób taki piękny i szczegółowy, a jednocześnie lekki i
przyjemny, że musiałam przerywać czytanie żeby wziąć oddech. Wszystkie inne
miejsca mają swoje znaki szczególne i rozpoznawcze. Ludzie mają niesamowicie
pomysłowy design - Taryn, jedna ze zbrojnych kobiet (których u mojej uciesze na
wyspach ithicańskich nie brakowało) ma czarne, długie włosy, podgolone od skóry,
co w spiętym kucyku daje świetny efekt. Aren, król Ithicany mógłby być
spokojnie grany w jakiejś ekranizacji przez Orlando Blooma, sam bohater również
jest intrygujący- nie król, lecz żołnierz, zbratany ze swoimi wojownikami,
szanowany przez wszystkich. Jeśli macie tak jak ja swoją listę książkowych i
filmowych mężów, to możecie śmiało dodać do niej Arena.
W książce tej
rozczarowały mnie jednak opisy „techniczne" takie jak budowa Mostu czy
rozmieszczenie kontynentów. Przydałaby się jakaś mapa lub topografia tych
krain, włącznie z graficznym wyglądem Mostu i wysp Ithicany. Autorce nie
wychodzą również opisy architektury, nie mogłam się zorientować ani sobie
wyobrazić jak wygląda pałac na Środkowej Strażnicy, ani jak wyglada dziedziniec
z gorącym źródłem. Kolejnym błędem jest postaci Babci-Ithicańskiej znachorki,
której wnukami są Aren i Ahnna. Kobiecina jest świetna, ale z czasem po prostu
z zadziorności przechodzi w zwykłą wredotę starej mohery. Mam nadzieje, że w
następnych częściach książki jej wizerunek się nieco ociepli, ponieważ jak na
razie jest zmarnowanym potencjałem.
„Królestwo
Mostu” to naprawdę dobra książka, taka „na raz" , do przeczytania w trzy
dni, a zostawiająca ciekawe wrażenia. Gorąco polecam wszystkim fanom fantastyki
i z niecierpliwością czekam na drugą część.
O.K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz