...dobiegają mnie takty piosenki Mrozu i - przekornie - skłaniają do refleksji nad za-wartością literatury w mojej głowie...
Czy teksty literackie się starzeją? Czy też nadal rezonują?
Czy wciąż jeszcze roztaczają wokół siebie ten nieuchwytny, magiczny czar
obcowania ze słowem pisanym? Czy mimo upływu czasu, rozwoju technologii, buntów
i rewolucji, wojen, przemian i zmian,
człowiek - czytając - wciąż lewituje? Czy im więcej dowiadujemy się o sobie,
utożsamiając się z bohaterami literackimi, tym wiemy o sobie coraz mniej?
Czytam Becketta. Czy ten tekst się zestarzał - pytam siebie
- „Czekając na Godota” - czy też mówi nam coś istotnego o współczesnym
pokoleniu i dzisiejszym świecie? „Zawsze coś wynajdziemy, żeby stworzyć sobie wrażenie
istnienia...” - podsuwa mi myśl irlandzki pisarz i skłania do refleksji nad
mnóstwem wątpliwości, które we mnie tkwią i przyćmiewają moje cele, plany i marzenia.
Jakim człowiekiem jestem? Indywidualistą? Samotnikiem zdolnym do czynu - na
miarę bohatera wallenrodycznego - choćby nawet przy użyciu podstępu i zdrady?
Ale przecież postawa ambiwalentna nie od dziś wpisana jest w naszą tożsamość,
więc nikt do nikogo nie powinien mieć pretensji o brak etyki w postępowaniu
albo o stosowanie zasad fair play. A jeśli ujawniały się we mnie cechy
werteryczne i owładnęła mną jakaś niemoc, bezsilność i bierność i już nie
wierzę w miłość mającą moc przemiany „ziemskiego koliska”? A może jednak
postawa bajroniczna dochodzi we mnie do głosu i nigdy nie zdoła wyeliminować mojego
skonfliktowania ze światem, wewnętrznego skłócenia z rzeczywistością, niezgody
na wszelką niesprawiedliwość?
Z
wyjątkowo absorbującą intensywnością zastanawiam się nad sensem wypełniania
czasu czytaniem, nad zawartością i wartością treści dzieł literackich, nad mocą
oddziaływania tej „siły fatalnej” na zwykłych „zjadaczy chleba”. Do moich rozmyślań włącza się Samuel Beckett,
zauważając, „oto właśnie cały człowiek, winę nogi zwala na but”. Trudno jednak winić człowieka lewitującego w
objęciach literatury tej ojczystej, jak i obcej, której kolejne wersy rezonują,
porywają, unoszą, powodują coraz większy głód z nią obcowania. Nic dziwnego
zatem, że moje myśli krążą w mej głowie jak szalone, niepoukładane, chaotyczne,
zróżnicowane. Jak u Becketta, w pełni absorbujące, całkowicie absurdalne. Ale
przecież, „kto nie czyta, przeżyje tylko swoje życie, czytający, przeżyje
więcej”. A ja chcę więcej… i więcej… na niwie intelektualnej, bo Szekspirowski dylemat
moralny dotykający współczesnego człowieka - „być” czy „mieć” - jest dla mnie już
od dawna oczywisty. Zatem za Beckettem… „nie traćmy czasu na próżne gadanie.
Zróbmy coś, gdy się nadarza okazja! Nie co dzień jesteśmy potrzebni. Choć
prawdę mówiąc, potrzebni to wcale nie jesteśmy akurat my. Inni nadaliby się tak
samo, o ile nawet nie lepiej. To, cośmy usłyszeli, było skierowane do całej
ludzkości. Ale w tym miejscu i w danym momencie ludzkość cała to my, czy nam
się podoba, czy nie. Korzystajmy więc z tego, póki nie jest za późno. Raz
przynajmniej bądźmy godną reprezentacją gatunku, do którego mamy nieszczęście
należeć”. Czytajmy!
L. J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz