wtorek, 6 października 2020

"Jesienna miłość" – początek i koniec mojej przygody z Nicolasem Sparksem.

Czasami muszę odpocząć od lektur ciężkich i trudnych i zająć się czym lżejszym. Taką książką miała być dla mnie „Jesienna miłość” Nicolasa Sparksa. Miała być dla mnie czymś odprężającym, dającym mi sporo radości z czytania. Jednak mimo wszystko, nawet od typowo lekkiej literatury czegoś wymagam.

Po „Jesienną miłość” sięgnęłam po obejrzeniu ekranizacji i… nie żałuję. Prawdopodobnie, gdybym jako pierwszą przeczytała książkę, filmu nigdy bym nie zobaczyła. Powieść jak już wspomniałam, od początku miała być moim quailty pleasure, ale zamiast przyjemności stała się drogą przez mękę. 
 Ekranizacja, czyli „Szkoła uczuć” mnie urzekła, więc gdy tylko dowiedziałam się o tym, że powstała na podstawie powieści Sparksa, ucieszyłam się bardzo. O autorze słyszałam dużo dobrego,  więc z radością sięgnęłam po książkę. 
O czym jest „Jesienna miłość”? O zakochanych nastolatkach, jednym bogatym, a drugim z pewnym  śmiertelnie poważnym sekretem.
Prawdopodobnie ważnym wątkiem książki jest napięta sytuacja między rodzinami zakochanych, ale choć jest to wspomniane to nie ma żadnego realnego wpływu na fabułę. Bohaterowie są płascy, słabo wykreowani i irytujący. 
Film przedstawiał relację stopniowego zakochiwania się pogubionego w sytuacji rodzinnej chłopaka i córki pastora, która mimo religijnego podejścia do świata, potrafiła też bronić swojego honoru.  Choć brzmi to raczej słabo, wersja filmowa była urocza i wzruszająca.  
W książce natomiast  główny bohater męski jest papierowy, miałki. Definiuje go bogactwo ojca-polityka. Dziewczyna natomiast snuje się jak mucha, uśmiecha się i roztacza dookoła siebie nieznośną wręcz aurę słodkości.  Mojej irytacji podczas czytania nie da się opisać.  Cała książka nie  ma  sensu,  jest  najzwyczajniej w  świecie  mdląca
i nudna. Większość, o ile nie każdy z wątków, dodanych w filmie nadaje tej historii logiczny sens i sprawia, że poznając historię miłości tej dwójki, czujemy jakiekolwiek poruszenie, zmusza nas do przemyśleń na temat kruchości życia.
Z książkowymi bohaterami w ogóle się nie zżyłam, a zbliżający się koniec, który jest dość przewidywalny sprawił, że płakałam, nie ze wzruszenia, lecz ze szczęścia, że za niedługo nie będę już musiała się męczyć.
Wątek sekretu powinien być choć trochę bardziej rozwinięty, bo jest tu potraktowany po  macoszemu, a dodany  tylko po  to,  żeby  wymusić
na czytelniku płacz.
Jedynym plusem jest niewymagający styl  autora,  który  sprawia, że książkę czyta się szybko. Ale na tym plusy się kończą. 
Wiem, że „Jesienna miłość” ma fanów, nawet wielu fanów, ale ja się do nich zdecydowanie nie zaliczam i nie jestem w stanie jej polecić. Książka nie wniosła do mojego życia nic, a podczas czytania wielokrotnie miałam ochotę rzucić ją w kąt i zająć się innymi, o wiele ciekawszymi pozycjami. 


                                                                                                                        A. G.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz