poniedziałek, 7 listopada 2016

Czasem w życiu liczy się tylko cel

      Na „Bacalaureat” czekałem od tegorocznej edycji festiwalu w Cannes, na którym to został on odznaczony Złotą Palmą za reżyserię. Jako, że film ten nie został jeszcze przekazany do polskiej dystrybucji i raczej wątpliwe, by ukazał się on szerszej publiczności w drodze normalnego przekazu, jestem niesamowicie ukontentowany, iż w niedalekich Katowicach miałem okazję zobaczyć go po sześciomiesięcznym wyczekiwaniu w ramach Międzynarodowego Festiwalu Producentów Filmowych Regiofun. O całej swojej drodze krzyżowej wspominam, gdyż czuję się przytłoczony faktem niskiej popularności rumuńskich produkcji filmowych, które powinny być dla Polaków wzorem, i z którymi moglibyśmy się spokojnie utożsamić z powodu w miarę podobnej sytuacji gospodarczej naszych państw.
     Cristian Mungiu jest prekursorem rumuńskiej nowej fali w kinie. Nurt ten cechuje się niesamowitą świadomością problemów wewnętrznych oraz rozważaniami na temat moralności. Nieodłącznym elementem tego warsztatu filmowego jest duży realizm oraz naturalizm, nie sposób zapomnieć o charakterze dydaktycznym. Styl ten często koncentruje się na jednostce i ukazuje problemy, stwarzane najczęściej przez ustrój, napotykane w dzisiejszych czasach. Jest to czyste kino, stawiające na szarą egzystencję i eksponowanie tematów tabu, nie dążące do upajania widza tanimi chwytami znanymi z mega produkcji. Reżyser swoje pomysły zawdzięcza notatkom prasowym, informacjom, które samodzielnie zbiera, obserwacjom.  Łączy różne wydarzenia, stwarzając temat, o którym chce opowiedzieć.  
      Opus magnum Mungiu jest film pt. „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” nagrodzony m.in. Złota Palmą za najlepszy film roku 2007. Dzieło to opowiada historię Otilii, która zachodzi w niechcianą ciążę, a jedyną osobą gotową na pomoc jest jej przyjaciółka Gabita. W jednym pokoju hotelowym przeżywamy dramat trudny do pojęcia dla Europejczyka, będący zarazem czymś tak popularnym wśród kobiet zmuszonych walczyć z ustrojem. Jednak nie jest to tekst poświęcony jednemu bohaterowi. W tym miejscu chciałbym złożyć hołd również Corneliu Porumboiu, wiernemu przedstawicielowi wyżej wymienionych założeń, który zamiast stworzyć pasjonujący film pełen pościgów i wybuchów, woli obdarzyć widza za pomocą „Policjant, przymiotnik” - analizą nudnej pracy policjanta prowadzącego śledztwo, ukazującej respekt godzinom poświęconym na oczekiwaniu, na papierkowej robocie, by na koniec uderzyć nas faktem, że wszystko, nawet zwykłą niesprawiedliwość, można wytłumaczyć za pomocą słownika (jest to alegoria do konstytucji i problemów bardziej społecznych). Warto wspomnieć też o Cristim Puiu, który już samym tytułem -„Śmierć pana Lazarescu” zdradza nam zakończenie, co wydaje się odważnym zabiegiem, ale przecież nie o nie tu chodzi, a o to, co było przed nim.
     „Egzamin”, bo tak brzmi polskie tłumaczenie zagadnienia poruszanego w tej recenzji, oprócz wielkiego szacunku wśród swoich fanów przyniósł Cristianowi Mungiu, o czym zdążyłem już wspomnieć, kolejną Złotą Palmę (jego kolekcję uzupełnia trzecia, tym razem za najlepszy scenariusz w „Za wzgórzami”). Głównym bohaterem filmu jest Romeo (Adrian Titieni) około pięćdziesięcioletni lekarz, przedstawiciel miejskiej klasy średniej. To on jest źródłem przekazu, informatorem widza, z jego perspektywy przeżywamy wszystkie doświadczenia. Zamieszkały w Klużu medyk posiada córkę, która na dniach będzie pisała maturę. Test ten, jak uważa Romeo, jest kluczem dla jej przyszłości. Wiele pieniędzy przeznaczono na edukację młodej Rumunki, ma ona otrzymać stypendium i kontynuować naukę na uniwersytecie w Anglii. 
     Niestety, na krótko przed egzaminami zostaje ona napadnięta i pobita, cudem unika gwałtu. Zdarzenie to jest ciosem wymierzonym w społeczeństwo- nikt nie pomógł, sprawca z powodzeniem uciekł. Jest to poważna próba dla ojca, którego sensem życia jest Eliza, uważa bowiem, iż on swoje już przeżył, niepotrzebnie powrócił do Rumunii, jest zbyt stary, by coś zmienić. Zdruzgotany postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, chcąc zapewnić córce odpowiedni wynik udaje się do swojego przyjaciela pełniącego wysoką funkcję w policji. W ten sposób wplątuje się w intrygę brudnych powiązań, koneksji. Gdziekolwiek idzie Romeo słyszy, że „trzeba sobie pomagać”, a czasem przecież nie mamy wpływu na wydarzenia, więc warto skorzystać z pomocy znajomych. Jego udziałem w całej transakcji będzie operowanie schorowanego przedstawiciela administracji.
    Mungiu kwestionuje moralność dzisiejszej Rumunii. Tym razem zamiast skupiać się na codzienności (chociaż o niej też sporo mówi, ale o tym za chwilę) koncentruje się on na świecie przesiąkniętym korupcją, pełnym nieczystych zagrywek nakierowanych na osiągnięcie własnego dobra. Jest to obraz niezwykle świadomy, co przejawia się dużym sceptycyzmem co do funkcjonowania państwa. Sam Romeo, chcąc wytłumaczyć córce swoje amoralne czyny, mówi jej „czasem w życiu liczy się tylko cel”. Jest to film pragnący uświadomić ludzi, że aby zmienić coś dużego trzeba najpierw zacząć od siebie i zrobić rachunek sumienia.
     Reżyser uważa, iż  jest to film skierowany do rodziców. Chce pokazać, że nawet jeśli wychowujemy dzieci zgodnie z jakimiś ideałami, a sami postępujemy inaczej to w końcu nasi potomkowie zaczną kierować się naszymi czynami a nie słowami. Dzieło to traktuje również o nadopiekuńczości - rodzice przywykli do bycia reżyserami przyszłości swoich pociech. Tymczasem, co doskonale widać na przykładzie Elizy, która posiada chłopaka i wiąże z nim przyszłość w Klużu, dzieci szybko dorastają i same pragną podejmować decyzje. Jak już mówiłem, uwaga koncentruje się na Romeo oraz jego problemach, który poza dramatem córki, przeżywa trudne chwile z żoną, a jego kochanka zadaje niewygodne pytania. Nie jesteśmy świadkami napadu, nie wiemy kto jest przestępcą oraz nie jesteśmy świadomi jak Eliza pisze maturę, i czy w ogóle ją pisze, widzimy za to emocje dojrzałego lekarza, który postępuje według informacji, które dostaje. Jak mówi sam reżyser, jest to sprawiedliwy sposób kręcenia filmu, ponieważ my, w swoim życiu również nie wiemy jaka jest prawda, znamy tylko pewną jej część, bazujemy na pewnych wiadomościach, których pochodzenia nie możemy być pewni.
      Cristian Mungiu jest reżyserem zbyt dojrzałym, aby dawać widzu gotowe odpowiedzi. On nie mówi nam jak żyć i co robić, jego celem jest ostrzeżenie odbiorcy, uwypuklenie pewnych niewygodnych spraw. Taki zabieg, pomimo, że w trakcie oglądania nie budzi zbyt wielu emocji (są pewne wyjątki) powoduje, iż  film przeżywamy głównie po seansie. Zaczynamy dociekać prawdy, zastanawiać się nad sobą: jak my byśmy postąpili? Czy my też skłonilibyśmy się ku amoralności, która przecież tak brzydziła nas na ekranie? Rumuński reżyser jest kimś, kto w moim odczuciu zasłużył na miano egzystencjalisty dzisiejszych czasów. Jest on świadomy, że filmy nie mają wydźwięku wśród społeczeństwa, nie poświęca im się zbyt dużej uwagi, jest to syzyfowa praca. Pomimo to dalej stara się kontynuować swoją misję bycia bacznym obserwatorem i pragnie alarmować ludzi. Za taką postawę należy się wielki szacunek dla każdego przedstawiciela rumuńskiej nowej fali.

                                                                                                   J. Z.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz