sobota, 29 kwietnia 2023

Wesele Wyspiańskiego w nowej – mistrzowskiej – odsłonie!

Niedawno wraz z moimi rówieśnikami miałam okazję zobaczyć słynne „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego wystawione na deskach Krakowskiego Teatru Scena „STU”.  Wiadomym było, iż spektakl będzie unowocześniony między innymi poprzez zastosowanie ciekawych efektów specjalnych oraz  nietypowej oprawy muzycznej. W moim odczuciu oba te czynniki znacząco wpłynęły na poziom percepcji sztuki teatralnej okresu fin de siècle.

Oglądając przedstawienie, w ogóle nie czułam, że oglądam spektakl na podstawie młodopolskiego dramatu. Wydawał się być on odskocznią od klimatu, w jakim zostały przedstawione autentyczne  wydarzenia. Dzięki doskonałej oprawie muzycznej można było poczuć atmosferę polskiego wiejskiego wesela, zaś muzyka świetnie dodawała dramatyzmu niektórym scenom. Efekty specjalne wraz z muzycznym brzmieniem stwarzały niesamowitą iluzję, choćby zjawisk pogodowych, takich jak np.  efekt burzy czy padającego deszczu. Mówiąc wprost, poczułam się, jakbym sama była na tym magicznym weselisku inteligenta i chłopki. Dodatkowo z obu stron nad rzędami siedzeń umieszczono spore ekrany, na których mogliśmy podziwiać obrazy związane z wydarzeniami w utworze. Zobaczyliśmy między innymi słynnego „Stańczyka” Jana Matejki - jeden z ważniejszych symboli tegoż dzieła. Sporym zaskoczeniem była dla mnie także sama scena, która wydawała się być niezwykle mała. Zastanawiałam się nawet, czy jestem w stanie wyobrazić sobie, iż to właśnie na niej zobaczymy literacką wizję polskiego społeczeństwa przełomu XIX i XX wieku. A jednak! Jednakowoż rozmiar sceny w żaden sposób nie wpłynął na odbiór sztuki, wręcz przeciwnie, pozwolił mi dokładniej zobaczyć szczegóły, jak np. rekwizyty, którymi posługiwali się odtwórcy, a także detale misternie przygotowanej scenografii. Nie zawiodła również fantastyczna gra aktorska. Aktorzy dzięki pięknym strojom z epoki wyglądali jak żywcem wyjęci z bronowickiej chaty, a przy tym grali dynamicznie, żywiołowo, niesamowicie emocjonalnie. W ogóle nie pozwolili, aby uwaga widzów była choćby przez chwilę skupiona na czymkolwiek innym niż scena. Jednakże największe wrażenie zrobiła na mnie rola Poety - aktor wcielający się w tego bohatera perfekcyjnie zaprezentował sztuczność i brak autentyczności postaci wykreowanej na kartach dramatu Wyspiańskiego. Raz po raz udowadniał, że jego bohater, mimo bycia artystą, który ma opiewać w swych utworach wielkość narodu, jest tak naprawdę wewnętrznie martwy i pozbawiony szczerości uczuć. Zgodnie z teorią Konstantego Stanisławskiego aktor ten „nie odgrywał roli”, ale „wczuł się” w postać, „stał się” nią. Tak, to prawdziwe aktorskie mistrzostwo!

Ten niesamowity spektakl ukazał nam znaną szkolną lekturę w zupełnie nowej - mistrzowskiej - odsłonie. Czy jest godny polecenia? Odpowiedź nasuwa się sama.

K. S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz