piątek, 21 grudnia 2018

Sen na jawie czy jawa we śnie?


Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jaką rolę odgrywają wasze sny? Zwykła projekcja? Utożsamienie waszych najskrytszych marzeń? A może miejsce, gdzie ukryjecie najbardziej chronione tajemnice z przekonaniem, że nikt ich nie odkryje? Christopher Nolan śpieszy do was z rozwiązaniem. Wyreżyserowany przez niego film „Incepcja” wydany przez studio Warner Bros. Entertainment  w 2010 roku nie tylko udziela odpowiedzi na powyższe pytania, ale także ukazuje jego wizję futurystycznej przyszłości, w której ludzie mogą odwiedzać sny innych. Muzykę do filmu skomponował znany na całym świecie Hans Zimmer, a zdjęciami zajął się Wally Pfister. Co ciekawe, nie jest to pierwsza kooperacja tych trzech panów. Nolan często współpracuje z Pfisterem, a wszyscy razem przyłożyli się do stworzenia „Mrocznego Rycerza”, czyli najlepszej adaptacji przygód Batmana oraz jednego z najlepszych filmów o superbohaterach w ogóle. Czy i tym razem ta kolaboracja doprowadziła do powstania lśniącej perełki?


Odpowiadam na wstępie: tak! „Incepcja” jest w moim przekonaniu filmem co najmniej wybitnym. Ale po kolei, nie wyprzedzajmy wątków aż nadto. Zacznijmy może od gry aktorskiej i samej obsady. Prawdziwa śmietanka aktorska XXI wieku. W roli głównej uwielbiany (kiedyś) przez nastolatki (dziś już dorosłe kobiety) Leonardo DiCaprio. W filmie gra Cobba, najlepszego „ekstraktora”, czyli osobę znającą się na snach i ich działaniu. Bohater jest złodziejem, którego jedynym celem jest powrócić do rodziny. Nieważne, ile obejrzałbym filmów z DiCaprio, ten w każdym z nich na nowo zaskakuje mnie, jak dobrym aktorem można być. Nie inaczej jest i tym razem. Widać na pierwszy rzut oka, że Leo nie jest tylko pustą marionetką w rękach reżysera. On żyje rolą, staje się granym bohaterem. Każdą, nawet najmniejszą emocje jesteśmy w stanie z jego wykonu wyczytać, a emocji w omawianym dziele jest multum. Prawda jest taka, że film skupia się głównie na samym DiCaprio i historii jego postaci, dlatego reszta jest bohaterami, o których nie dowiemy się za wiele. Ale czy to źle? Fabuła filmu bywa wystarczająco skomplikowana (w dobrym tego słowa znaczeniu), więc po co natłoczyć jeszcze więcej wątków. Dlatego pozwolę sobie tylko wyrazić mój zachwyt resztą ekipy Cobba w składzie: Joseph Gordon-Levitt, Ellen Page, Tom Hardy oraz Dileep Rao. Na pochwałę zasługują oczywiście wspaniali Ken Watanabe oraz Cillian Murphy. Każda z tych postaci jest inna i chociaż nikt z nich nie dostaje swojego własnego „backstory”, to jesteśmy w stanie stwierdzić, kim oni są, co nimi kieruje, no i oczywiście ich polubić (lub nie, chociaż nie radzę).

Wspomniałem przed chwilą o fabule, zatrzymajmy się przy niej na chwile. To, w jaki sposób reżyser bawi się z widzem od samego początku, jest wręcz niebywałe. Historie mógłbym podzielić na dwie części. Pierwsza jest lekcją. Reżyser tłumacz, w jaki sposób działają sny, jak odkryć co jest prawdą, a co nie itp. Druga część natomiast to sprawdzian dla widza, ile z tych lekcji zapamiętał i czego się nauczył. Poza tym jesteśmy raczeni dużą dawką wartkiej akcji oraz zwrotów fabuły. Tak jak złożona jest podróż bohaterów w głąb snów, jest również złożona druga, szersza historia. Opowieść wcześniej wspomnianego Cobba i jego życia sprzed filmu. Podobało mi się też zakończenie, które jak twierdził sam Nolan, jest otwarte dla odbiorców. Zostajemy postawieni przed wyborem i to my możemy zdecydować, jak właściwie zwieńczyła się historia postaci DiCaprio.

Jak już wcześniej wspomniałem, za muzykę odpowiedzialny był Hans Zimmer. Nie będę ukrywał, ten człowiek jest już marką, wyznacznikiem jakości. Jeśli na plakacie/zapowiedzi/zwiastunie/serwetce w knajpie zobaczymy nazwisko „Zimmer”, możemy być pewni, że będzie to brzmiało cudownie. Ścieżka dźwiękowa „Incepcji” w żaden sposób nie odstaje od reguły. Ba, była nawet nominowana do Oscara. Jak z resztą wiele rzeczy w tym filmie (na 8 nominacji wygrali 4, a to o czymś świadczy).

Jeśli recenzujesz film taki jak „Incepcja”, czyli z gatunku Sci-Fi, musisz pamiętać o ocenie efektów specjalnych. Matko Boska, jakie to jest dobre. Często jesteśmy raczeni czymś, co nazywa się CGI czy VFX, czyli właśnie efekty specjalne. W dzisiejszych czasach wielu reżyserów zaczyna wręcz nadużywać tychże, przez co ich filmy wyglądają tandetnie lub – co gorsza – komicznie. Nie mam nic przeciwko efektom specjalnym, skądże, ale oprócz wymyślenia ich sobie, trzeba jeszcze umieć je przygotować i wykorzystać. „Incepcja” spisuje się tutaj na medal (na Oskara dokładnie). Jest dużo, jest widowiskowo, jest soczyście, ale co najważniejsze, jest rzemieślniczo dobrze zrobione.

Skoro mówimy już o czymś wybitnie wykonanym, to powinniśmy pomówić też o zdjęciach i montażu. Autorzy dobrze wiedzieli, jak budować napięcie i przykuć uwagę widza do ekranu. Pomimo tego, że w filmie często dużo się dzieje, widz się po prostu nie gubi i jest w stanie nadążyć za niezwykle wartką akcją.

Odpowiednia zawiłość fabuły, wyrazista gra aktorska, fenomenalna muzyka i dopracowane efekty specjalne. Początkowo byłem trochę, można powiedzieć, uprzedzony. Wynikało to, myślę, z racji tego, że zostało mi narzucone, żeby ten film obejrzeć i później jeszcze go zrecenzować. Nie lubię w taki sposób odkrywać. Sądzę, że wtedy człowiek nie jest w stanie do końca docenić rzeczy, z którą aktualnie ma kontakt. Przepełnia go uczucie powinności zamiast błogiej, wręcz dziecięcej, chęci poznania. Włączyłem film, dwie i pół godziny. Ówcześnie zniechęcony, pomyślałem, że zmarnuje właśnie cały ten czas, tylko po to, żeby ostatecznie, za przeproszeniem, wypluć z siebie jakąś namiastkę recenzji i zostawię to daleko za sobą. Mogę tylko dziękować ludziom, którzy przy filmie pracowali, że tak szybko i dosadnie zostałem z błędu wyciągnięty. Nauczony zostałem, żeby wielkich słów nie rzucać na wiatr i używać ich tylko wtedy, kiedy zachowamy dzięki nim zgodność starożytnej zasady decorum. Cieszę się, że mogę ich użyć w kontekście omawianego obrazu. Film ten jest prawdziwym majstersztykiem i arcydziełem.


                                                                                                                                 P. H.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz