niedziela, 9 grudnia 2018

TWARZ VALJANA - RECENZJA MUSICALU „LES MISERABLES: NĘDZNICY”


      „Les Miserables: Nędznicy” w reżyserii Toma Coopera to nagrodzona trzema Oscarami adaptacja znanej, można by rzec: niemalże kultowej już powieści francuskiego romantyzmu, autorstwa Victora Hugo. Powieści, będącej historią życia galernika Jean Valjean'a, skrzywdzonego przez wymiar sprawiedliwości, który w podobny sposób karze kradzież bochenka chleba i morderstwo; historią zagubionego człowieka, który pod wpływem dobra okazanego mu przez księdza postanawia odkupić swoje winy, pomóc najuboższym, wzgardzonym, napiętnowanym przez ludzi, jak niegdyś on sam. A wreszcie: powieści - panoramy XIX-wiecznego społeczeństwa francuskiego; społeczeństwa nędzarzy i rewolucjonistów walczących w imię idei. 

Wszystkie te elementy zawarł Cooper we wspomnianej,brawurowej adaptacji z 2012r., do której z początku, względu na reprezentowany przezeń gatunek podchodziłam dość sceptycznie ze. Jednak już zaledwie kilka pierwszych scen musicalu rozwiało moje obawy przed zbytnią teatralizacją i „cukierkowymi” scenami zbiorowymi.

          W obrazie zachwyca przede wszystkim wizualna oprawa: scenografia, doskonale oddająca klimat Francji i Paryża z czasów romantycznej gorączki rewolucyjnej oraz dopracowane, realistyczne kostiumy i charakteryzacje postaci. Wszystko to stanowi jedynie tło, dopełnienie do wyjątkowej, nagradzanej ścieżki dźwiękowej stworzonej przez Claude'a - Michaela Schönberga. Dużym zaskoczeniem są umiejętności wokalne odtwórców postaci, m. in. Anne Hathaway w roli Fantine śpiewająca rozedrganym, słabym i urywanym głosem po akcie seksualnym odbytym z klientem, by po chwili wykonać głośną, niezwykle emocjonalną partię czy Hugh Jackman, znany dotychczas z filmów akcji i science fiction, w roli wrażliwego obrońcy uciśnionych - Jeana Valjana, wyśpiewującego iście operowym tenorem rozdzierające i pełne niepewności słowa, wyrażające jego wewnętrzne rozterki i poszukiwania własnej tożsamości. Wyjątkowo dobrze prezentują się także Cosette, czyli Amanda Seyfried, która swoje możliwości zaprezentowała już cztery lata wcześniej w piosenkach ABBY z musicalu "Mamma Mia", Eddie Redmayne w roli rozdartego między miłością do kobiety a chęcią poświęcenia w walce o wolność Mariusza czy nieszczęśliwie zakochana w Mariuszu Eponina (Samantha Barks), obdarzona najczystszym głosem ze wszystkich bohaterów musicalu. Na tle tych talentów najsłabiej wypada Russel Crowe w roli Javerta o nieco za wysokim głosie, nie pasującym do kłótni prowadzonych z Valjeanem, lecz sprytnie wyeksponowanym w pieśniach monologowych tej postaci. 
Choć musical jest dość wierną adaptacją utworu Hugo, pewne istotne wątki w moim odczuciu -  z perspektywy czytelnika - zostały potraktowane po macoszemu. Wydarzenia, które odbywają się do czasu spotkania Valjeana z Kozetą są ukazane zgodnie z powieścią, lecz później akcja gwałtownie zaczyna przyspieszać i odnosiłam wrażenie, że twórcy w pewnym momencie zdali sobie sprawę z konieczności streszczania fabuły, by nie przekroczyć optymalnej długości dzieła kinowego, co oczywiście nie pozostało bez wpływu na treść. Konflikt Valjeana z inspektorem Javertem, tak mocno wyeksponowany na kartach powieści, tutaj staje się fragmentaryczny, niespójny, pozbawiony dreszczyku emocji, jak chociażby przy rozpaczliwej ucieczce z małą Kozetą przed nadgorliwym sługą wymiaru sprawiedliwości przez przyklasztorny mur, mistrzowsko opisywanej przez Hugo. Ukazana na ekranie ucieczka przez kanały Paryża "ojca" Kozety z nieprzytomnym Mariuszem przewieszonym przez ramię staje się zaledwie wzmianką, co w pewien sposób degraduje jej znaczenie, podczas gdy ten sam wątek przedstawiony jest w powieści jako bardzo dramatyczne zmagania Jeana Valjeana z samym sobą, które eksponują jego niezwykłą siłę, wytrwałość i skromność. Długotrwała wędrówka urasta tu do rangi swoistego oczyszczenia bohatera, czego w żaden sposób nie oddaje te kilka minut przeznaczonych w filmie na rozwinięcie tego wątku. Samo zakończenie także przypomina wyścig z czasem - ślub Kozety, pojawienie się Thenandierów, rozwiązanie zagadki tajemniczego wybawcy Mariusza i śmierć Valjeana następują po sobie w zawrotnym tempie, nie pozwalając widzowi na chwilę wytchnienia.   Jednakże umiejętności aktorów, brak przesytu scenami zbiorowymi, niezwykły ładunek emocjonalny jaki przenoszą pieśni bohaterów oraz optymistyczna wymowa całego dzieła wynagradzają pewne braki w fabule.

          Pomimo niedociągnięć w treści musicalu, obraz Toma Coopera jest zdecydowanie godnym polecenia dziełem, dopracowanym technicznie i warsztatowo, zapadającym na długo w pamięć ze względu na wybitne kreacje bohaterów i melodyjną, naładowaną ogromnym ładunkiem emocjonalnym ścieżkę dźwiękową. To jeden z najwybitniejszych i brawurowych filmowych musicali ostatniej dekady, który odważył się sięgnąć po arcydzieło francuskiego romantyzmu i w nietypowy sposób przybliżyć jego fabułę szerszemu gronu odbiorców. Choć nie jest całkowicie wierną adaptacją powieści i pomija jej pewne istotne wątki, trudno potępiać reżysera za ten zabieg, którego wymaga proces tworzenia filmu - środka przekazu, który, by zaintrygować publiczność, musi unikać rozwlekłości. Dzięki temu akcja toczy się wartko, bowiem pominięte zostają nużące i przytłaczające zawarte w powieści informacje polityczno-historyczne, a widz obserwuje z zaciekawieniem wyeksponowane ze smakiem losy Jeana Valjeana - człowieka, który w chwili swojego upadku zaufał Bogu i dzięki temu odnalazł w sobie siłę, by znów być dobrym. To pozycja obowiązkowa dla każdego wielbiciela gatunku oraz klasyki literatury, a także dla tych, którzy pragną obejrzeć wartościowy, wzruszający, a nawet zabawny (dzięki postaciom Thenandierów) film o nawróceniu, miłości, poświęceniu, walce o wolność, losie biedoty, bohaterstwie i przebaczeniu; film, który pokazuje, że jeden zły uczynek nie determinuje całego życia człowieka, nie jest w stanie przysłonić dobra, które czyni...

                                                                                                  A. P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz