środa, 23 października 2019

Szalom Czytelniku


W 2012 roku Władysław Pasikowski powrócił po wielu latach przerwy w zawodzie reżysera, żeby po raz kolejny nakarmić widzów mocnym i dosadnym przekazem, który nie obiera w półśrodkach. Film „Pokłosie” zapyta o straszliwe zbrodnie z przed lat, których jedni będą unikać, a inni zaś ukrywać. Na początek wartym podkreślenia jest, że autor nie opowie historii Jedwabnego. Pasikowski nie miał zamiaru kręcić dramatu historycznego. On postanowił pójść o krok dalej i zająć się szerszą perspektywę. I bardzo dobrze. To nie jest film, który za zadanie ma wypominać konkretne rzeczy konkretnym osobom.
Choć produkcja sięga przeszłości, to nie ma na celu potwierdzenia żadnych czynów czy działań, bo wszyscy doskonale dzisiaj wiemy, że takie rzeczy miały miejsce. Zwłaszcza po głośnych aferach wywołanych wokół prac różnych badaczy historii. Pasikowski chce porozmawiać o tym, w jaki sposób  tamte działania mają wpływ na ludzi dzisiaj. Czy świadkowie owych wydarzeń będą w stanie udźwignąć ciężar grzechów swoich i swoich przodków? Czy młode pokolenie, które ze sprawą nie miało nic wspólnego, powinno podjąć jakieś działania względem decyzji własnych rodziców i dziadków?

               Tak jak już wspomniałem Pasikowski po raz kolejny serwuje nam produkcja, która dosadnie (ktoś mógłby rzec, że wręcz prostacko) zarzuci widza dosłownościami i patetyczną symboliką. Jednak uważam, że właśnie taki efekt reżyser chciał osiągnąć. Obraz miał sprowokować dyskusję na tematy, których wielu ludzi unika. Miał działać na wyobraźnie i budzić sumienie. Film jako thriller mógłbym uznać właściwie za przeciętny, jednak w połączeniu z polskim westernem w stylu „W samo południe”, gdzie spokój przywrócony zostać może tylko przez emanacje prawdziwego zła/tragedii, zyskujemy zaskakująco interesującą mieszankę. Reżyser mimo wszystko stara się nabudować wszędobylski niepokój i właściwie mgła tajemniczości rzeczywiście gęstnieje, jednak niektóre rozwiązania i „zwroty” akcji są dość przewidywalne. Pomimo to, autor przyciąga widzów przed ekran i choć niektórzy zagadkę rozwiążą już w połowie filmu, to i tak są chętni sprawdzić, czy mieli racje.

               Dwójka głównych aktorów, czyli Ireneusz Czop oraz Maciej Stuhr odnaleźli przekaz Pasikowskiego, zrozumieli go i przełożyli na mowę ciała oraz ducha. I choć to młody Stuhr zyskał za swoją rolę Złotego Orła, to Ireneusz Czop wcale mu nie odstępował. Jednak, po skończeniu projekcji filmu, uświadamiamy sobie, że choć to ci dwaj aktorzy byli motorami napędowymi historii, to wcale nie oni przekazują historię właściwą. Są to weterani wśród aktorów, którym Pasikowski powierzył najważniejsze zadanie. Choć na ekranie pojawiają się na 2-3 minuty, to właśnie oni przekazują widzom prawdę. To oni są kluczem do wydarzeń z przeszłości, bo są oni z nią ściśle związani. Stąd właśnie wielkie uznanie dla Marii Grabowskiej, Danuty Szaflarskiej oraz Roberta Rogalskiego. To oni okazali się być prawdziwymi trubadurami Pasikowskiego.

               Jaki jest największy minus tego filmu? Polscy widzowie. Ludzie zgorzkniali i uparci, którzy nie są gotowi na pojęcie „samokrytyki”. Czas najwyższy zaakceptować własną przeszłością. Okres sienkiewiczowskiej wizji historii powinien wreszcie odejść do lamusa. Nigdy nie zapomnimy o bohaterach, jednak najwyższy czas pogodzić się, że ci ludzie, to była monstrualna mniejszość. Nie byliśmy zbawcami i nie będziemy. Dlatego potrzebujemy więcej takich dzieł jak „Pokłosie”. Polska jako naród musi wreszcie pozbyć się swojego największego wroga – napompowanego, biało-czerwonego balonika.


                                                                                                                  P. H.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz