środa, 3 kwietnia 2024

Jonny- Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś.

 

            Nadmiar filmów biograficznych nie ułatwia zadania ich kolejnym twórcom. Co zrobić, aby zainteresowały one widownię? Jak stworzyć dzieło, które nie popadnie w zapomnienie na krótko po premierze? I czy udało się to autorom ekranizacji życia księdza Jana Kaczkowskiego?

               „Johnny” to polski film biograficzny z 2022 roku, do którego scenariusz napisał Maciej Kraszewski, a który stał się reżyserskim debiutem Daniela Jaroszka. W roli tytułowego Johnnego pojawił się Dawid Ogrodnik, natomiast w postać równie istotnego Patryka Galewskiego wcielił się Piotr Trojan. Mimo trudnych początków i pierwotnego nie zakwalifikowania do walki o Złote Lwy, ostatecznie film okazał się wielkim sukcesem. Pochwalić się może wieloma nominacjami do polskich nagród filmowych i równie licznymi nagrodami w różnych kategoriach, w tym Orłami. Jednak najistotniejsze jest to, jak wpłynął na miłośników kina. A tych wzruszył, rozbawił, a przede wszystkim zaznajomił z historią wyjątkowego duchownego.

               Film opowiada historię młodego Patryka Galewskiego, który decyzją sądu ma podjąć się 360 godzin prac społecznych w hospicjum. Nie jest to przypadkowe miejsce, ale prowadzone właśnie przez księdza Jana Kaczkowskiego. I od tego wszystko się zaczyna. Wydawać by się mogło, że dzieli ich wszystko – przeszłość i teraźniejszość, moralność i stosunek do bliźnich. W rzeczywistości tę dwójkę – Patryka buntującego się przeciwko zasadom społecznym i Jana sprzeciwiającego się kościelnej hierarchii - łączy wspaniała przyjaźń. Wraz z końcem filmu kończy się historia drugiego z nich. Przed śmiercią jednak udaje mu się uczynić wiele dobra oraz zmienić losy swojego przyjaciela i dać mu nadzieję na lepszą przyszłość, w której pojawia się też miłość.

               Fabuła każdego filmu to wyjątkowo istotny element, od którego zależy odbiór całego dzieła. Jan Kaczkowski samą swoją działalnością stworzył historię idealną do ekranizacji, a twórcy filmu umiejętnie to wykorzystali. W „Johnnym” nie przedstawili nam jednak tradycyjnego, nudnego schematu biografii. Zamiast tego skupili się jedynie na najważniejszych wydarzeniach z życia księdza i między innymi za to doceniłam ten film. Posłużyli się wybudowanym przez księdza Hospicjum w Pucku jako tłem do przekazania widzom wartości, które liczą się w życiu i podjęli próbę oswojenia nas ze śmiercią wciąż będącą tematem tabu. Zwłaszcza to ostatnie sprawiło, że film ten na długo pozostaje w pamięci i szczerze wzrusza. Co ważne, przy jego oglądaniu pojawiają się nie tylko łzy smutku, ale również śmiechu, tworząc prawdziwą huśtawkę emocjonalną. I o to zapewne chodziło twórcom, bo takie właśnie było życie księdza Jana. Mimo przerażającej diagnozy i ciągłego obcowania ze śmiercią, potrafił on cieszyć się z życia takiego, jakim ono jest oraz rozśmieszać innych, co także widzimy w filmie.

               Każda osoba, która obejrzała „Johnnego”, bez żadnych wątpliwości może potwierdzić, iż aktorzy odgrywający role głównych bohaterów pochłaniają tutaj całą uwagę, tworząc niesamowity duet. Piotr Trojan wspaniale sprawdził się w roli Patryka, zarówno tego z czasów przed przemianą, jak i tych po niej. Świetnie odegrał rolę tego młodego chłopaka z problemami, doskonale obrazując jego buntowniczy charakter. Jednak spośród wielu scen, w których zagrał, w pamięć szczególnie zapadł mi moment śmierci jednej z pacjentek hospicjum, z którą bohater zbudował bliską więź. Trojan wspaniale pokazał tutaj nagłą zmianę emocji – od radości przez wątpliwość aż do przerażenia i cierpienia, kiedy nie mógł pogodzić się z utratą ważnej dla niego osoby. Równocześnie nie potrafię zdecydować, kto w „Johnnym” był bardziej przekonujący – Piotr Trojan czy aktor wcielający się w rolę księdza Kaczkowskiego, czyli Dawid Ogrodnik. Zadanie tego drugiego wcale nie było łatwe. Ksiądz niedowidział, kuśtykał, miał swoje charakterystyczne zachowania, tiki, a do tego niewyraźnie mówił – i to wszystko swoją wspaniałą grą pokazał Ogrodnik. Wyszło to tak naturalnie, iż w scenie, w której pojawiła się oryginalna przebitka z wizyty księdza Jana na ASP podczas Przystanku Woodstock, ledwo zauważyłam, że to już nie aktor, a prawdziwy Jan Kaczkowski. Warto tutaj dodać, iż wpływ na to miała także charakteryzacja Dawida Ogrodnika, który przeszedł spektakularną metamorfozę, aby na potrzeby filmu upodobnić się do duchownego.

               „Johnny” to film dopracowany do ostatniego szczegółu. Doskonale  współgrają w nim scenografia, światło oraz muzyka. W klimat filmu wprowadza już pierwsza scena. Przeplatają się w niej obrazy mszy i włamania, muzyki kościelnej i polskiego rapu, sacrum i profanum. Twórcy filmu zadbali nie tylko o walory estetyczne, ale także o symbolikę. Kilka razy powtarza się scena, w której bohaterowie jadą tą samą aleją po obu stronach porośniętą wysokimi drzewami. Skojarzenie nasuwa się tutaj tylko jedno - z drogą jako nieustannie przemijającym życiem. Mówiąc o symbolice, niezwykle ważną rolę odgrywa też kolor niebieski nawiązujący do nieba i Boga.  Przez cały czas trwania filmu, czyli prawie dwie godziny,  zaobserwować można wspaniałą grę światłem. Kiedy doszło do przemiany Patryka, na świecie zawitała wiosna. Puckie Hospicjum otaczały wówczas piękne kwiaty, a twarz Patryka w wielu scenach oświetlona była właśnie radosnymi promieniami słońca. Z kolei kiedy dotknęły go aż dwie porażki - nie zdążył na rozmowę o pracę i nie przekonał pewnego nieznajomego do odwiedzenia umierającego ojca - został przedstawiony na tle morza, pochmurnego popołudnia, podczas którego słońca nie sposób było znaleźć. Światło w filmie akcentuje również śmierć duchownego. Najpierw wpada ono przez okno do pomieszczenia, w którym leży umierający bohater, a później, gdy idzie korytarzem w swoim ukochanym Hospicjum i kończy swoją ziemską podróż, wchodzi do pokoju, z którego wręcz wylewają się jasne promienie. Końcówka filmu jest równie interesująca jak jego początek. A do tego nie można odmówić jej bycia wyjątkowo wzruszającą, a równocześnie w pewnym sensie pocieszającą. Śmierć to nasze przeznaczenie, którego nie należy się obawiać, trzeba tylko żyć, mając świadomość tego, że nic nie trwa wiecznie, a gdy przyjdzie nam już zakończyć tę ziemską podróż, bardzo ważne jest, aby był przy nas ktoś bliski, bo „Czas. To jest coś najcenniejszego, co możemy dać drugiemu człowiekowi”.  Ale mimo tak ponurej tematyki, jak tu nie uśmiechnąć się, widząc dwójkę radosnych młodych ludzi - Patryka biegnącego korytarzami Hospicjum i pchającego przed sobą wózek z równie szczęśliwym Johnnym - w tle z utworem „Nic nie może przecież wiecznie trwać” w wykonaniu Dawida Podsiadło?

Ten reżyserski debiut Daniela Jaroszka można bez wahania nazwać sukcesem. Elementami dramatu ukazuje śmierć wyjątkowo bezpośrednio, jako coś, od czego nie można uciec i co czeka każdego z nas. Równocześnie jednak, dzięki elementom komedii, potrafi pocieszyć wszystkich tych, którzy się jej boją. Wskazuje nam drogę, którą powinniśmy podążać. Bo dopóki  jesteśmy na tym świecie, powinniśmy żyć „na pełnej petardzie”, jak w zwyczaju miał mówić ksiądz Jan Kaczkowski. Oglądając ten film, w oczach każdego pojawiają się łzy, raz smutku, innym razem radości. Każdy powinien tego doświadczyć, a przy okazji poznać fragment historii wyjątkowego duchownego, który nie skreślał ludzi ze względu na ich przeszłość i w każdym próbował obudzić dobro.

„Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś.
Jest o wiele później niż Ci się wydaje”.


                                                    Z. L.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz