niedziela, 25 września 2016

PIF-PAF

„Aż do piekła" przedstawia nam historię Toby'ego i Tanner'a Howard (odpowiednio Chris Pine i Ben Foster), są to bracia wywodzący się z ubogiej teksańskiej rodziny. Pierwszy z nich, młodszy Toby, opiekował się chorą matką i był świadkiem jej odejścia, podczas gdy starszy, Tanner, odsiadywał swój wyrok 10 lat pozbawienia wolności. Po długim okresie rozłąki, ponownie zjednoczeni bohaterowie wpadają na pomysł seryjnych napadów na banki tej samej sieci, która to ciemięży ich, pragnąc mieć w posiadaniu ich roponośną farmę. Braci, pomimo wspólnych intencji, nie łączy zbyt wiele. O ile motywem młodszego jest zapewnienie dobrobytu swoim dzieciom to były skazaniec sprawia wrażenie osoby czerpiącej radość z niebezpiecznych skoków. Jest to dobry moment, aby przedstawić przeciwników rodu Howardów- strażników prawa.





Gdy pierwsza fala rabunków kończy się sukcesem, widowni dane jest zapoznać się z duetem tworzonym przez zbliżającego się do emerytury Marcusa Hamiltona (świetny Jeff Bridges) oraz posiadającego indiańskie korzenie Alberto Parkera (Gil Birmingham). Parę tę łączy dość toksyczna relacja- starzec nieustannie dzieli się swoimi rasistowskimi, homofobicznymi żartami, zdając się całkowicie nie szanować swojego kolegi po fachu. Jest to pierwsza rzecz, za którą warto, a wręcz trzeba pochwalić twórców tego westernu naszych czasów. David Mackenzie wraz z Taylorem Sheridanem znakomicie rozpisali role i wybrali wykonawców. Nic bardziej nie świadczy o wieloletniej znajomości niż codzienne obelgi i żartowanie z siebie nawzajem. Świetne dialogi utwierdzają nas w przekonaniu, że postacie razem z niejednego pieca chleb jadły. Współpraca duetów jest tak naturalna i dobra, że gdy zbliżamy się do finalnego pojedynku nie wiemy komu kibicować.

Skoro znamy już fabułę oraz wykonawców, pora przejść do dania głównego, a nim jest sceneria. Film ten jest ukłonem w stronę Teksasu, oddaje całe jego piękno, ale ukazuje również wady. Wielkie brawa dla twórców, którzy wzięli w dłoń ten amerykański stan i wycisnęli z niego tak wiele jak się tylko dało. Niesamowite ujęcia, zachowane w konwencji impresjonistycznej, ukazujące bezkres pustyń i nieskończoność dróg. Miejsce to swoją wielkością przytłacza, tak samo jak zgrabnie uchwycone elementy industrialne. Niesamowite wrażenie robią małe miasteczka, sprawiające wrażenie wyludnionych. Składają się najczęściej z ubogich domostw, motelu, podrzędnej knajpy i stacji benzynowej. Wszechobecny spokój często każe nam się zastanowić, czy nie cofnęliśmy się do czasów szeryfów i kowboi. Tylko wszędobylskie reklamy o gotówce do ręki uświadamiają nas o gwałtowności czasów, w których żyjemy. Zakładając, że nasi bohaterowie to oazy, Teksas jest wielką pustynią, do której one należą. Pustka i ogrom miejsca akcji, co prawda mogą okazać się zbyt przygnębiające, ale budują niesamowity charakter.

Krajobrazowi zadumy towarzyszy nadzwyczaj dobra ścieżka dźwiękowa stworzona przez Nicka Cave’a i Warrena Ellisa. Ta synestezja daje nam efekt perfekcyjnie złożonych puzzli. Można filmowi zarzucić brak nietuzinkowości, powiedzieć, że jest dość szablonowy, a czasem zbyt przerysowany. Za przykłady można podać sceny w barze oraz podczas blokady policji, jednak ogólnie trudno mieć zastrzeżenia. Całość to czysta przyjemność, a zakończenie pozwala snuć własne teorie i myślami powracać do tych pustych, spowitych kurzem mieścin.

                                                                                                                                                        J. Z.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz