wtorek, 11 października 2016

I'd love to get you on a slow boat to China

Paul Thomas Anderson poproszony podczas jednego z wywiadów o wytłumaczenie fabuły swojego filmu odpowiada, że podstawą była chęć przedstawienia marynarza wracającego z wojny, jego problemów oraz bezradności społeczeństwa na temat powojennej traumy. Przytaczając dalej wypowiedź, reżyser wykorzystał fakt, iż w latach 50- tych w Ameryce głośno było o ruchu scjentologicznym i postanowił zagłębić się w ten temat. W ten sposób dowiedzieliśmy się o podwalinach tak konfundującego działa jakim jest „Mistrz”.


Pierwsze pół godziny filmu to ekspozycja Freddie’go Quell’a- były wojskowy bez powodzenia stara sobie znaleźć miejsce w normalnym świecie. Jego wielka frustracja- niespełnienie seksualne objawia się popadaniem w nałóg alkoholowy i nieumiejętnością utrzymania nerwów na wodzy, wszystkie te emocje rewelacyjnie przedstawia Joaquin Phoenix. Jego problemy są powodem tułaczki w poszukiwaniu pracy. Pewnej nocy przypadkowo znajduje się na pokładzie przycumowanego statku. Jest to punkt zwrotny w życiu sfrustrowanego żołnierza- poznaje on Lancastera Dodda (niezwykle przekonywujący Philip Seymour Hoffman). Tytułowy mistrz okazuje się być nestorem sekty oraz głową rodziny. Od pierwszych scen zauważamy silną interakcję między dwoma głównymi bohaterami. Freddie znajduje autorytet, kogoś, kto wreszcie przejawia zainteresowanie jego stanem psychicznym, natomiast wizjoner poczuwa się do wskazania drogi zagubionemu przybyszowi. Jednak ponad tymi powodami widać, że obaj na siebie wpływają, inspirują siebie nawzajem, jest w tym coś bezwarunkowego. Katalizatorem ich uczucia jest scena, w której Lancaster prosi Quell’a o odpowiedzenie bez mrugnięcia okiem na serię osobistych pytań. Od tego momentu film koncentruje się na ich relacji szarpanej przez wrogo nastawiony świat.

„The Master” jest obrazem stawiającym pytania, na które widz sam musi znaleźć odpowiedź, jest to opowieść o miłości platonicznej, o bezwarunkowym  zauroczeniu pomimo całkowitej odmienności charakterów. To dzieło, po którego seansie wrażenie dojrzewa w odbiorcy. Słowa te mogą wydawać się nacechowane zbyt dużą hiperbolizacją, jednak trudno zaprzeczyć, że Joaquin Phoenix oraz Philip Seymour Hoffman stworzyli jeden z lepszych duetów w historii kinematografii. Postać tego pierwszego jest wręcz zwierzęca w swoich popędach i niepohamowaniu, natomiast ten drugi swoją charyzmą dorównuje Marlonowi Brando z „Ojca Chrzestnego”. Wszelakie aktorskie popisy oprawione są w piękną ramkę pejzaży stworzonych przez  Mihai Malaimare'a Jr. A całość dzieje się w rytm muzyki na czele z „No Other Love” w wykonaniu Jo Stafford oraz „Get Thee Behind Me Satan” zaśpiewanej przez  Elle Fitzgerald. 
                                                                                                          J. Z.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz