Nieszablonowość dzieła zaserwowanego nam przez Laurie
Anderson pozwala, bez większych wyrzutów, wyprowadzić tezę- to nie jest film.
Ten wspaniały twór to konglomerat prywatnych nagrań, komiksów, widoków z
miejskich kamer i cytatów. Cały zasób treści i środków połączony jest
opowiadaniem undergroundowej artystki. Spokojny głos, hipnotyzuje nas i
zagłębia w tajniki jej umysłu. Myślą przewodnią filmu jest historia przyjaźni
Laurie z jej rat terierem imieniem Lolabelle.
Niech za bezwarunkowość uczucia i artyzm autorki posłuży
pierwsza scena, przedstawiona za pomocą komiksu, o której to Laurie mówi, że
postanowiła zaszyć w swoim brzuchu Lolabelle, aby urodzić ją jako swoją córkę,
wyraźnie przy tym zaznaczając, że pielęgniarki wcale nie są przerażone faktem
odbierania porodu psa, a gratulują cudownego dziecka. Scena ta jest również
esencją filmu, ponieważ pokazuje zawrotności myśli artystki, a równocześnie
ukazuje jej nieskończoną dobroć.
Po zamachach z 11 września atmosfera zagęściła się, Laurie
miała dosyć życia w centrum wydarzeń, prześmiewczo reagowała na poczynania
prowadzone przez rząd. Skutkiem takiej postawy była przeprowadzka w
spokojniejsze miejsce. Reżyserka urzekająco przedstawiła wspólne spacery z psem
po pustkowiu, kontemplację natury. Kompleksowość przedstawienia relacji
sprawia, że odbiorca czuje się częścią tej piesko-ludzkiej koalicji. Na starość
Lolabelle straciła wzrok, a Laurie z uwagi na swoje buddyjskie przekonania nie
dała jej uśpić, lecz postanowiła znaleźć rat terrierowi nowe zajęcia. W ten
sposób nauczyła swoją przyjaciółkę tworzyć sztukę: obrazy, figury oraz grać na
pianinie, wszystko za pomocą łap. Właśnie takie aberracyjne zachowanie wciąga
nas całkowicie w ten irracjonalny świat. Piękny i spokojny głos Anderson jest
naszym przewodnikiem, dzięki czemu nie czujemy się obco w tej abstrakcji, a
wręcz mamy wrażenie, że odnaleźliśmy swoją Utopię.
Film osiąga swój
punkt kulminacyjny, kiedy Lolabelle umiera. I tu znowu zadziwia nas lektorka,
odwołując się do Tybetańskiej Księgi Umarłych, zaznacza, że łzy są czcze, a
człowiek po śmierci bliskiej istoty niepotrzebnie zamartwia się „dlaczego nie
zadzwoniłem?", „dlaczego się nie odezwałem?" i tłumaczy, że nie tędy
droga. W tym momencie dzieje się coś niezwykłego, pojawia się pewna metafizyczność.
Laurie opisuje, że zmarły trafia do stanu bardo, przez 49 dni żyje iluzją, śni
o swoim ziemskim istnieniu. Głos Anderson prowadzi nas prosto we wnętrze czegoś
wyimaginowanego, niezbadanego. Oniryczność tego świata przerwa co chwilę
słowami „recognize this", po czym kontynuuje przytaczanie przeszłości,
sytuacji dnia codziennego.
Dalej historia koncentruje się bardziej na osobie samej
reżyserki, jej wspomnieniach, na tym, co czuła w szpitalu po złamaniu
kręgosłupa. Artystka wykorzystuje wątek psa, aby opowiedzieć o swoich
przemyśleniach i rzeczach ją nurtujących. Poruszonych zostaje tutaj wiele
tematów takich jak polityka, religia oraz sprawa życia i śmierci.
Dzieło Laurie Anderson zostało stworzone na cześć jej
zmarłego męża, Lou Reeda, którego piosenka „Turning Time Around” pojawia się
wraz z napisami końcowymi i prywatnymi nagraniami. „Serce psa” jest czymś
więcej niż filmem. Jest to podróż w świat artystki, to szczery pamiętnik
pozwalający nam zatracić poczucie czasu.
J. Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz