sobota, 18 marca 2017

Zaklęte rewiry


               Co to jest inność? W Polsce, pomimo, ze żyjemy w XXI wieku „inny” ciągle jeszcze znaczy „niebezpieczny”. Kierując się prostymi zasadami moralnymi, według których istnieje tylko czerń i biel, dobro i zło, a o stanach pośrednich nie może być mowy, często nie zauważamy, bo nie chcemy zauważać, że odrzucamy ludzi wartościowych tylko ze względu na poglądy, zawód, jaki wykonują czy preferencje seksualne. Te ostatnie szczególnie.
W polskim społeczeństwie pokutuje wiktoriańskie przekonanie, że homoseksualiści są uosobieniem zepsucia i nie kierują się niczym poza popędem seksualnym, którego pochodzenie też trudno nam zrozumieć, no bo przecież każdego „normalnego” chłopa ciągnie do baby, czyż nie?

            Te wszystkie przekonania stara się obalić Michał Witkowski w swojej, jak sam to określa „powieści przygodowo – obyczajowej z życia ciot” pod wdzięcznym tytułem „Lubiewo”.  Licząca 158 storn powieść podzielona jest na dwie części. W „Księdze ulicy”, czyli części pierwszej znajdujemy się we Wrocławiu, by razem z narratorem wysłuchać wspomnień dwóch byłych męskich prostytutek, a obecnie starszych panów – Lukrecji i Patrycji, w drugiej natomiast – „Ciotowskim biczu” przenosimy się już w czasy obecne, do tytułowego Lubiewa – na plażę naturystów na wyspie Wolin, której nazwa pochodzi od „aktów lubieżności” z udziałem dwóch lub więcej panów, które nierzadko mają miejsce w zaroślach na pobliskich wydmach.
          Czytając „Lubiewo” Witkowskiego, nie sposób nie zwrócić uwagi na specyfikę języka powieści. Zazwyczaj sama obecność- nie mówiąc już o nadmiarze- wulgaryzmów zniechęca do czytania, jednak w tej książce wyrażenia wulgarne, kolokwializmy i pewne niedociągnięcia stylistyczne wywołują wrażenie bolesnej wręcz prawdziwości jej treści. Czytając, mamy wrażenie, że to nie „Pan Dziennikarz”, ale właśnie my siedzimy w obskurnym wrocławskim mieszkanku i słuchamy opowieści o PRL-owskim półświatku lub prowadzimy niekończące się rozmowy z nadmorskimi „Emerytkami”. Język tego typu jest charakterystyczny dla powieści Witkowskiego i zdaje się być demonstracją przekory pisarza wobec zardzewiałych, średniowiecznych norm moralnych, jakimi karmią nas prawicowi politycy, ubierając je w bogoojczyźniane hasła.
            Sama powieść, będąca z pozoru historią moralnego upadku człowieka, tak naprawdę jest opowieścią o pogardzie, samotności, cierpieniu, pragnieniu miłości i akceptacji, o nienawiści do samego siebie i desperackim poczuciu emocjonalnego zaspokojenia w przypadkowych kontaktach seksualnych w miejskich szaletach, parkach i bramach. Uosobieniem tych uczuć jest „deszczowy kochanek” przywołany we wspomnieniach Patrycji i Lukrecji – człowiek zawieszony w próżni, w poczuciu beznadziei i zwątpienia w to, że ktokolwiek będzie kiedykolwiek zdolny go pokochać.
            W bez wątpienia godnym polecenia „Lubiewie” trudno doszukiwać się standardowych postulatów mniejszości LGBT- prawa do zawierania związków partnerskich czy adopcji dzieci. Książek, które je zawierają, jest na rynku mnóstwo. „Lubiewo” jest inne. Powieść Witkowskiego jest studium bólu wywołanego brakiem miejsca dla „innych” w naszym, „zdrowym” społeczeństwie, a jednocześnie cichą prośbą o zrozumienie, o pomoc, o odrobinę empatii, o szansę na normalne życie.
Jest także wiadrem zimnej wody wylanym na głowę polskiego społeczeństwa, którego potrzebowaliśmy już od dawna, bo zaczęliśmy zapominać, że choć każdy z nas jest inny, to wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi. 
Niech ta prosta prawda pomoże nam odnaleźć igłę naszego człowieczeństwa w stogu uprzedzeń.


ML

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz