Co to jest inność? W Polsce, pomimo,
ze żyjemy w XXI wieku „inny” ciągle jeszcze znaczy „niebezpieczny”. Kierując
się prostymi zasadami moralnymi, według których istnieje tylko czerń i biel,
dobro i zło, a o stanach pośrednich nie może być mowy, często nie zauważamy, bo
nie chcemy zauważać, że odrzucamy ludzi wartościowych tylko ze względu na
poglądy, zawód, jaki wykonują czy preferencje seksualne. Te ostatnie
szczególnie.
W polskim społeczeństwie pokutuje wiktoriańskie przekonanie, że homoseksualiści są uosobieniem zepsucia i nie kierują się niczym poza popędem seksualnym, którego pochodzenie też trudno nam zrozumieć, no bo przecież każdego „normalnego” chłopa ciągnie do baby, czyż nie?
W polskim społeczeństwie pokutuje wiktoriańskie przekonanie, że homoseksualiści są uosobieniem zepsucia i nie kierują się niczym poza popędem seksualnym, którego pochodzenie też trudno nam zrozumieć, no bo przecież każdego „normalnego” chłopa ciągnie do baby, czyż nie?
Te wszystkie
przekonania stara się obalić Michał Witkowski w swojej, jak sam to określa „powieści przygodowo – obyczajowej z życia ciot” pod wdzięcznym
tytułem „Lubiewo”. Licząca 158 storn
powieść podzielona jest na dwie części. W „Księdze ulicy”, czyli części pierwszej znajdujemy się we Wrocławiu, by razem z narratorem
wysłuchać wspomnień dwóch byłych męskich prostytutek, a obecnie starszych panów
– Lukrecji i Patrycji, w drugiej natomiast – „Ciotowskim biczu” przenosimy się już w czasy
obecne, do tytułowego Lubiewa – na plażę naturystów na wyspie Wolin, której nazwa
pochodzi od „aktów lubieżności” z udziałem dwóch lub więcej panów, które nierzadko mają
miejsce w zaroślach na pobliskich wydmach.
Czytając
„Lubiewo” Witkowskiego, nie sposób nie zwrócić uwagi na specyfikę języka powieści.
Zazwyczaj sama obecność- nie mówiąc już o nadmiarze- wulgaryzmów zniechęca do
czytania, jednak w tej książce wyrażenia wulgarne, kolokwializmy i pewne
niedociągnięcia stylistyczne wywołują wrażenie bolesnej wręcz prawdziwości jej
treści. Czytając, mamy wrażenie, że to nie „Pan Dziennikarz”, ale właśnie my
siedzimy w obskurnym wrocławskim mieszkanku i słuchamy opowieści o PRL-owskim
półświatku lub prowadzimy niekończące się rozmowy z nadmorskimi „Emerytkami”. Język
tego typu jest charakterystyczny dla powieści Witkowskiego i zdaje się być
demonstracją przekory pisarza wobec zardzewiałych, średniowiecznych norm moralnych,
jakimi karmią nas prawicowi politycy, ubierając je w bogoojczyźniane hasła.
Sama
powieść, będąca z pozoru historią moralnego upadku człowieka, tak naprawdę jest
opowieścią o pogardzie, samotności, cierpieniu, pragnieniu miłości i
akceptacji, o nienawiści do samego siebie i desperackim poczuciu emocjonalnego zaspokojenia
w przypadkowych kontaktach seksualnych w miejskich szaletach, parkach i
bramach. Uosobieniem tych uczuć jest „deszczowy kochanek” przywołany we
wspomnieniach Patrycji i Lukrecji – człowiek zawieszony w próżni, w poczuciu beznadziei i zwątpienia w
to, że ktokolwiek będzie kiedykolwiek zdolny go pokochać.
W bez wątpienia godnym polecenia „Lubiewie”
trudno doszukiwać się standardowych postulatów mniejszości LGBT- prawa do
zawierania związków partnerskich czy adopcji dzieci. Książek, które je
zawierają, jest na rynku mnóstwo. „Lubiewo” jest inne. Powieść Witkowskiego
jest studium bólu wywołanego brakiem miejsca dla „innych” w naszym, „zdrowym” społeczeństwie, a jednocześnie cichą prośbą o zrozumienie,
o pomoc, o odrobinę empatii, o szansę na normalne życie.
Jest także wiadrem
zimnej wody wylanym na głowę polskiego społeczeństwa, którego potrzebowaliśmy już od dawna, bo
zaczęliśmy zapominać, że choć każdy z nas jest inny, to wszyscy jesteśmy takimi
samymi ludźmi.
Niech ta prosta prawda
pomoże nam odnaleźć igłę naszego człowieczeństwa w stogu uprzedzeń.
ML
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz