Czytając „Słowika”, byłam zachwycona. Do pozwalającej uporządkować moje przemyślenia listy dodawałam same „plusy”. W końcu potrafiłam znaleźć tylko dobre strony książki. Jednak kiedy już zakończyła się moja przygoda z tą powieścią, zaczęłam mieć coraz większe wątpliwości. Niestety, muszę przyznać, że równocześnie zaczęłam też znajdować jej „minusy”.
Kristin Hannah, autorka
„Słowika”, już od pierwszej strony wciągnęła mnie w historię starszej kobiety,
doświadczonej życiem i niemal zwierzającej się czytelnikowi. Trudno byłoby mi
przejść obojętnie wobec przemyśleń, którymi się dzieliła, dlatego po wielu
zdaniach przystawałam na chwilę i zastanawiałam się nad ich przekazem. Duży
wpływ na to miała zapewne umiejętnie poprowadzona pierwszoosobowa narracja,
która gwarantowała poczucie pewnej bliskości z bezimienną bohaterką. Pomimo
tego wciąż nie było dla mnie jasne, co ona czuje, czy to nostalgię, czy raczej
bezgraniczny smutek, dlatego tym bardziej pragnęłam kontynuować czytanie i
zgłębić jej pełen tajemnic świat.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy w
kolejnym rozdziale przeniosłam się ze Stanów Zjednoczonych do Francji, niedługo
przed wybuchem II wojny światowej, gdzie Vianne wraz z mężem i córeczką Sophie
wiodła spokojne, przepełnione miłością życie w Cariveau. Przedstawienie
sierpniowych krajobrazów i codzienności jednej z wielu francuskich rodzin było
jednak bez wątpienia celowym zabiegiem pisarki. Już wkrótce skontrastowała je
z wojenną rzeczywistością, pożegnaniami, śmiercią, cierpieniem, próbami powrotu
do względnej normalności, trudnymi decyzjami… mogłabym wymieniać w
nieskończoność.
To wszystko dotknęło jednak nie tylko Vianne, ale także jej siostrę –
Isabelle. Te młode kobiety, tak bardzo się różniące, całkiem odmiennie przeżyły
wojnę, mniej lub bardziej reagując
na bestialstwo Niemców i słabość francuskiego rządu. Można by zatem pomyśleć,
że Kristin Hannah chciała w ten sposób nakłonić czytelników do oceniania
bohaterek, a tym samym różnych postaw wobec niemieckiej armii. Po przeczytaniu
tej książki oczywiste jest dla mnie jednak, że nie jest to możliwe. Każda ze
stron, tak jak dwie siostry, miała swoje racje,
które należy uwzględnić bez względu na to, czy je rozumiemy czy nie.
Sam „Słowik” pełen jest opisów. Czy to źle? Pisarka pokazała mi, że wcale
nie
i że możliwe jest połączenie szczegółowości z obrazowością. Chociaż opisy były
długie, to nie nudziły mnie ani nie przytłaczały, czego nie mogłabym powiedzieć
chociażby
o Sienkiewiczowskiej „W pustyni i w puszczy”. Ponadto, co nie jest łatwe,
pobudziły moją wyobraźnię do pracy. Po kolei przed moimi oczami ukazywały się
dom oraz ogród Vianne, widok hiszpańskiego miasta „o barwie kości słoniowej”
czy sylwetka i twarz kolejnego członka ruchu oporu. Bez wysiłku czułam również
smak oraz zapach przygotowywanych potraw,
a później słyszałam dźwięk nadlatujących samolotów i czułam wręcz przerażenie,
realistycznie ukazaną panikę. W tym momencie należy także zwrócić uwagę na
umiejętności Barbary Góreckiej, bo czytając książkę, często zapominamy, jak
ogromny wpływ na jej ostateczny odbiór ma osoba, która ją przetłumaczyła. W
przypadku „Słowika” oprócz drobnych, nielicznych niedociągnięć, związanych na
przykład z brakiem jednej litery w wyrazie, bardzo duże wrażenie wywarło na mnie dopracowanie dłuższych zdań, które
wciąż miały sens i były przyjemne w odbiorze. Istotne było także zastosowanie w
odpowiednich momentach krótkich fraz budujących napięcie, czasem też
pojedynczych słów podkreślających odczucia bohaterów lub samo znaczenie tego,
co właśnie przeczytaliśmy.
To, że długość zdań adekwatna była do tematyki czytanego fragmentu,
powodowało również, że „Słowik” – chociaż thillerem z całą pewnością nie jest –
trzymał mnie w napięciu. W wielu momentach mocniej biło mi serce, przewracałam
stronę za stroną, niecierpliwie czekając na to, co zaraz się wydarzy i mając -
czasem złudną - nadzieję, że nie będzie to nic złego. Z zapartym tchem
czytałam, jak bohaterowie uciekali przed niemieckimi żołnierzami albo
współpracującymi z nimi francuskimi policjantami.
Pomimo tych wszystkich atutów i zachwycającej kreacji głównych bohaterek, w
tym niezgrabnej i impulsywnej Isabelle, której charakter wyraźnie kontrastował
z osobowością jej siostry, nie mogę w tej recenzji pominąć tego, co nie
podobało mi się już tak bardzo.
Niedługo po odłożeniu „Słowika” na półkę, zauważyłam, że występuje w nim
nadmierna kumulacja emocji, zbyt wiele tragedii spada na jedną bohaterkę albo
są one zbyt nagłe, nagromadzone w jednym miejscu i czasie. Być może była to
podjęta przez pisarkę próba wyciśnięcia łez u czytelników, w moim przypadku z
całą pewnością nieudana.
Kolejne wątpliwości
zaczęły gromadzić się w mojej głowie, kiedy przypomniałam sobie o pseudonimie
Isabelle. Dlaczego nazywana była w swojej grupie Słowikiem, skoro tak można
przetłumaczyć jej francuskie nazwisko, Rossignol? Błąd ten może wynikać z nie
francuskiego pochodzenia autorki książki, ale gdyby Isabelle naprawdę żyła w
czasach wojny i używała takiego pseudonimu, szybko zostałaby zdemaskowana.
Następne pytanie mogłoby brzmieć – jak bohaterka, która na początku książki nie
była w stanie przejść pieszo z Tours do Cariveau, wytrzymać głodu i pragnienia,
już wkrótce – bez żadnego przygotowania – kilkukrotnie przekracza olbrzymie,
niebezpieczne Pireneje, radząc sobie nawet lepiej od alianckich lotników?
Podobnych, można by powiedzieć paradoksalnych sytuacji było więcej. Z czego one
wynikały? Prawdopodobnie z niewystarczającego przygotowania Kristin Hannah do
napisania tej książki. Chociaż sama wzorowała się na belgijskiej bojowniczce
ruchu oporu,
Andrée de Jongh, zdecydowanie w za małym stopniu zajęła się tematyką wojny i
jej realiów, być może też z tego powodu dość powierzchownie opisała działalność
francuskiego ruchu oporu. Uważam ponadto, że nieco zbyt usilnie starała się
usprawiedliwić niemieckich żołnierzy i oprócz kilku typowych zbrodniarzy,
ukazywała wielu jako zwyczajnych ludzi. Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że
część z nich po prostu wykonywała rozkazy swoich przełożonych,
to jednak nie należy ich uniewinniać jako wysłanych na wojnę, niegroźnych
chłopaków.
„Słowik” to książka,
której nie da się jednoznacznie ocenić. Pod wieloma względami jest wyjątkowa i
warta polecenia. Kristin Hannah we wciągający, pełen obrazowych opisów sposób
ukazała w niej trudną wojenną kobiecość, do tego w różnych odsłonach – od Isabelle
będącej symbolem emancypacji kobiet, po przepełnioną wątpliwościami Vianne,
czekającą
na powrót swojego męża. Nadawało to lekturze pewną lekkość, co z całą pewnością
ułatwiało jej czytanie i sprawiło, iż na długo pozostanie w mojej pamięci.
Jednak pod równie wieloma względami czegoś „Słowikowi” brakowało, a czegoś
innego było w nadmiarze. Sądzę, że każdy czytelnik powieści powinien wydać
werdykt w jej sprawie samodzielnie, bo będzie on zapewne zależny od jego
wcześniejszych oczekiwań bądź literackich doświadczeń. Ja sama, pomimo
wszelkich niedociągnięć, bardzo doceniam „Słowika” i jego autorkę. Być może za
to,
że pozwoliła mi oderwać się na te kilka dni i kilkaset stron od wymagających
pełnego skupienia oraz dogłębnej analizy lektur szkolnych. Ta książka to nowe
spojrzenie na II wojnę światową w czasach, kiedy zło ponownie ogarnia świat,
przykrywając go całunem mroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz