„Jako bohaterka skazana na bycie niezauważoną Addie LaRue jest postacią, którą niezwykle trudno zapomnieć, a jej historia stanowi radosną ewokację nieprawdopodobnej nieśmiertelności."
Przywołuję te słowa Neila Gaimana, gdyż „Niewidzialne życie
Addie LaRue” to książka, która zachwyciła mnie od pierwszych stron, dzieło,
które można nazwać po prostu wspaniałym w najprostszym tego słowa znaczeniu.
Zapraszam, drogi czytelniku, na mój szczery wywód o esencji klasycznego piękna
literatury, jakie Victoria Schwab zawarła w swej powieści.
To kolejna książka zakupiona całkiem spontanicznie, chyba w
większości trafiam dobrze, ale to był strzał w dziesiątkę. Nigdy nie sądziłam,
że cokolwiek dorówna w moich oczach do fenomenu serii o przygodach Harry'ego
Pottera, a jednak to w końcu nadeszło. Tak jest, panie, panowie - oto znalazłam
książkę, która uplasowała się na nieistniejącym wcześniej drugim miejscu. O co
chodzi z jej ideałem, spytacie? Pozwólcie, że skrócę wam zarys fabuły.
Najpierw krótka powtórka wiadomości historycznych. Francja,
1714 r. Piękny rok. Gottfried Wilhelm skończył pisać „Monadologię”, Jerzy I
Hanowerski został królem Wielkiej Brytanii, a Adeline LaRue zawarła pakt- życie
wieczne za możliwość bycia zapamiętaną.
Główna bohaterka, Adeline jest marzycielką, podkreślającą to
bardzo często. Żyje sobie z ojcem i dość nieprzyjemną matką. Tate opowiada jej
historie o rycerzach, księżniczkach, ogółem wielkim i pięknym świecie, w którym
Addie natychmiast się zakochuje i do którego dąży. Postanawia zwiedzić go.
Przez wiele lat rysuje wszystko, co ją otacza, aż w końcu w wieku nastoletnim
tworzy bezimiennego chłopaka, który staje się dla niej ideałem mężczyzny.
Dziewczyna dalej marzy o wolności i wyrwaniu się z sideł czasu, który upływa
jej coraz szybciej. Plany dwudziestolatki krzyżuje jednak Roger, postać
zupełnie epizodyczna, który pojawia się na chwilę w Villion i próbuje ożenić
się Addie. Próby te spełzają na niczym, gdyż dziewczyna w dzień swojego ślubu
ucieka sprzed ołtarza i udaje się do lasu, gdzie modli się do starych bogów,
tak jak nauczyła ją Estele. Wioskowa staruszka przed laty przestrzegła ją, aby
nigdy nie wzywała bogów, którzy odpowiadają dopiero po zapadnięciu zmroku.
Addie nie zauważa upływu czasu i przypadkowo wzywa demona. Objawia się on pod
postacią chłopaka z jej szkicownika. Zawiera z nim umowę- może żyć wiecznie,
ale nie zostanie przez nikogo zapamiętana. Adeline opuszcza wioskę zaraz po
tym, jak odkrywa, ze jej rodzina nie wie, kim jest, a pakt zaczyna być klątwą.
Wydarzenia w książce dotyczące Adeline w większości
rozgrywają się w Nowym Jorku, w roku 2014 oraz w XVII- wiecznym Paryżu.
Poznajemy backstory, osobowość i życie codziennie dziewczyny. Autorka
zastosowała w przypadku Addie metodę, którą ochrzciłam „kamieniem
milowym". Chodzi w niej z grubsza o to, że dana scena zostaje opisana po
to, aby zaznaczyć zwrot w fabule lub przemianę wewnętrzną bohatera. Kiedy
mówimy o czymś takim w dziełach z regularną akcją, zwykle przed oczami staje
nam scena z jakiegoś fatalnego fanfiction, które czytaliśmy trzy lata temu.
Wiecie, o co chodzi- magiczne skoki w czasie, spowodowane lenistwem autora.
Tutaj nie musimy się martwić o to, że pojedyncze wydarzenia z życia panny LaRue
spłycą sens opowieści. Czas w tym dziele jest zarówno potraktowany jak
błahostka, jak i coś bardzo cennego.
Dużo potencjału ma konstrukcja fabuły jako niekończącej się
opowieści. Autorka stworzyła ją tak, że zamiast na kreowaniu nowego świata
osadziła akcję na ziemi i skupiła się na trójce głównych bohaterów- Addie, Henrym i Lucu. Dzięki temu pierwsza
dwójka dostała potężny lore pełen głębokich, wewnętrznych przeżyć. Pozwólcie,
że wam ich przedstawię.
O Addie usłyszeliście już sporo we wstępie. Jest niepoprawną
marzycielką i utalentowaną artystką, jednak bez przyszłości. Jest dość bystra,
więc szybko zauważa, że w Villion czeka ją tylko dystopijne życie sprowadzone
do roli matki i żony, bez możliwości rozwoju. W dniu ślubu zawiera pakt z
demonem, który przybiera postać chłopaka, narysowanego przez nią przed laty i
któremu lata później nadaje imię Luc.
Bohater ten zdaje się być pewną przenośnią, ponieważ przez
całą książkę nie ma on dosłownie żadnego rozwoju postaci, który mógłby dotyczyć
jego jako jednostki. Jest przede wszystkim jednym z najlepiej napisanych
bohaterów fantasy, opiera się na motywach cichego obserwatora wydarzeń, jednak
bez ograniczeń, które ma dla przykładu Addie. Luc został przedstawiony jako,
cytując, istota „potężniejsza od boga i starsza od diabła”. Czymże więc jest
twór, którego przypadkowo przyzwała Adeline? Kwestionowane jest przez niego
pojęcie duszy, która pod koniec stanowi tylko kartę przetargową. Bohater zdaje
się krążyć po świecie i zawierać pakty ze śmiertelnikami, często będąc nawet
kluczowym elementem historycznym! Luc zawarł nieokreślony pakt z Bethoveenem, a
dowiadujemy się tego, gdy odbiera mu on duszę. Zmusza to czytelnika do
przemyślenia całej historii świata w kontekście dosyć teoretycznym.
To samo dzieje się z Addie. Jej klątwa nie pozwala jej
zostać zapamiętaną nie tylko przez ludzki umysł, ale również przez pismo i
fotografię. Nie może zostać sfotografowana, nagrana, nie może wypowiedzieć
swojego imienia ani zostawić żadnego namacalnego śladu, dowodu, że istnieje.
Dzięki swojemu sprytowi dziewczyna odkrywa jednak, że idee są silniejsze niż
wspomnienia. Zostaje bohaterką wielu dzieł wybitnych artystów, uchwycona jako
pomysł, coś wyższego i cenniejszego. Siedem piegów na jej policzkach, tak rozpoznawalna
cecha, to temat wielu obrazów, które rzeczywiście istnieją. Po każdej „sekcji”
książki jest ukazane jakieś dzieło sztuki, do którego stworzenia przyczyniła
się Addie.
Jedyną osobą, której udało się złamać jej klątwę, jest Henry
Strauss. Pracownik antykwariatu „Ostatnie Słowo” ukrytego na Brooklynie, który,
jak na ironię, również zawarł pakt z Luciem.
Henry jest postacią niesamowicie wyrazistą, taką, która
czuje dwa razy więcej niż inni ludzie. Poprzez nadmierną wrażliwość boryka się
z depresją, co jest ze strony autorki pewnym wsparciem i zrozumieniem dla osób,
które również na nią cierpią. Henry, niedoceniany przez rodzinę i przyjaciół po
nieudanych oświadczynach, w chwili największej rozpaczy zawiera pakt z Luciem-
od tej pory ludzie kochają go, lecz tylko dlatego, że przypomina im pewien
ideał człowieka, jaki wyznają. Ich oczy zachodzą wtedy mgłą, a oni sami
zaczynają popadać w obsesję na punkcie chłopaka.
Addie i Henry łamią nawzajem swoje klątwy. Dzięki temu
tworzy się między tą dwójką wątek romantyczny, który urzekł mnie jako jeden z
nielicznych. Prosta, szczera miłość osób z niesamowicie zagmatwanymi
historiami. Oparta na wspólnych przeżyciach, pełna wzlotów i upadków. Dawno nie
zachwyciLam się jakimś romansem tak bardzo jak tym.
Całość zamyka się w spójną pętlę. Ale nie będę spoilerować. „Niewidzialne
życie Addie LaRue” to katalog wspomnień, opowiadający o wolności w świecie
nieograniczonym barierami. Zaufajcie każdemu, kto radzi wam przeczytać tę
książkę.
O.K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz