niedziela, 3 czerwca 2018

Open your mind, czyli wyobraź sobie, że...


            „Ludzie niepospolici przez imaginację o ileż bardziej czują się radzi z siebie,
niż ludzie roztropni mogą być radzi z siebie podług rozumu."

Blaise Pascal


                Wyobraźnia.  Niektórzy  posługują  się  nią  nagminnie,  uciekając  przed monotoniąi  jałowością  do  świata  przesyconego  barwami.  Inni  panicznie się  jej  boją,kreując się na  poważnych i statecznych starców, cicho łaknących kontaktu z formami wyimaginowanymi.W dzisiejszych czasach zdominowanych przez racjonalizm i logikę, wyobraźnia jest podświadomie umartwiana, przeistacza się w byt zdegradowany i upośledzony. Na szczęście istnieją twórcy, którzy podtrzymują mit wyobraźni nieograniczonej i wyzwolonej: Terry Gilliam swoim najnowszym filmem „Parnssus” pobudza ludzkie umysły, wyzute i uśpione dogmatami; zmusza je do wysiłku i buntuje przeciw granicom wyznaczonym przez zdroworozsądkowe rozumowanie.

            Film przedstawia historię doktora Parnassusa (Christopher Plummer ), ekscentrycznego staruszka, który wespół ze swoją kuriozalną trupą metaforycznie ubarwia życie mieszkańców szarego Londynu. Dysponując bezkresną wyobraźnią, Parnassus stwarza fenomen „Imaginuarium"-  rodzaj osobliwego cyrku, w którym  teatralny kicz  miesza  się z  absurdemi dziecięcym surrealizmem, oferując wszystkim chętnym tymczasowy stan błogiej nieświadomości w świecie marzeń. Rutynę bohaterów diametralnie zmienia bliżej nieokreślony Tony (Heath Ledger)- niedoszły wisielec, osobnik o mrocznej przeszłości, cierpiący na chwilowo nieuleczalną amnezję. Całej akcji kolorytu dodają zakłady Parnassusa z Diabłem (Tom Waits), wprowadzając do fabuły odwieczny motyw walki dobra ze złem. Paktowanie z siłami ciemności jeszcze nikomu w historii fikcji filmowej, tudzież literackiej, nie przyniosło profitów, toteż nie dziwi fakt, iż tytułowy bohater szybko staje na krawędzi autodestrukcji, dosłownie uzależniając się od kolejnych propozycji wysłannika piekieł. Trzeba jednak zaznaczyć, że Diabeł przedstawiony przez Gilliama (humorystycznie i niepozornie zwany Panem Nickiem) to  Diabeło manierach arystokratycznych, grający fair i z klasą; trzymający fason od  początku do  końca;ot  ciemność  wybielona.
W końcowym etapie zakładu dwójki osobników, walka toczy się o duszę Walentyny (flimowy debiut Lily Cole)- córki Parnasussa, która bezwolnie stała się elementem nieuleczalnej manii ojca. Wszystkim ciekawym burzliwych perypetii protagonistów, polecam uwolnić umysł od wszelkich uprzedzeń i udać się do kina.
            Bohaterowie stworzeni w  umyśle  Gilliama  niewątpliwie  należą  do  oryginalnych.W końcu czy fantastyczny, irracjonalny obraz pozbawiony specyficznych indywiduów miałby prawo racjonalnie istnieć? Bynajmniej. Dlatego też kreacje bohaterów zasługują na odrobinę należytej uwagi.
          Szczególne emocje wzbudza postać Tony'ego, w która wcielił się Heath Ledger na krótko przed swoją śmiercią. Persona ta jest  niebywale  charyzmatyczna;  jej początkowa nieudolność i pozorna bezinteresowność z pewnością pozyskają sympatię przeciętnego kinomana. Nawet będąc draniem, Tony da się lubić.
Niezwykle intrygującą kwestią są „gościnne" występy trójki aktorów: Jonny'ego Deepa, Jude'a Law oraz Collina Farrella, którzy kolejno zastępują Ledgera, wcielając się w postać Tony'ego penetrującego świat wyobraźni Parnassusa. Pomysł niebanalny, wnoszący powiew świeżoścido schematycznej fabuły, mający równocześnie stanowić hołd trójki gwiazd kina dla zmarłego niespodziewanie aktora. Czy jednak owa idea sprawdziła się w praktyce ? Częściowo. 
Deep w roli Tony'ego zdaje sie powielać manierę właściwą dla kapitana Sparrowa znanego z serii filmów o karaibskich piratach, co na dłuższą metę irytuje, uwłaczając przy tym artystycznej godności aktora. Z kolei epizod z Judem Law stawia aktora w roli rozbuchanego dandysa, który niefortunnie cierpi z powodu braku wyrazistości. Ostatni z trójki, mianowicie Collin Farrell,w zupełności nie odstaje od reszty, wręcz przeciwnie: jego gra zdaje się być najbardziej wymuszona, a postać jest przedstawiona w sposób płaski i pretensjonalny. To wcielenie hollywoodzkiego  amanta  zdecydowanie  do  mnie  nie  przemawia.
            Niemniej jednak wprowadzenie do filmu wyżej opisanej wariacji czyni z „Parnassusa" dzieło jeszcze bardziej zawirowane i psychodeliczne.
            Postacią, która szczególnie odznacza się pośród korowodu osobliwości jest wspomniany już Pan Nick, w wolnym przekładzie sam Diabeł, zło wcielone, bezbłędnie zagrany przez Toma Waitsa. Kreacja ta nie tylko zaburza stereotypowy obraz Szatana-  pozbawionego skrupułów, rubasznego i do cna nieuczciwego, lecz także świadczy o nienagannych zdolnościach aktorskich Waitsa, który prostackiego, niesmacznego Diabła uczynił Diabłem przyswajalnym, o dworskich manierach.
            Nieodłącznym elementem każdego obrazu, dopełniającym jego kunsztu i przekazującym treści subiektywnie abstrakcyjne, jest muzyka. O warstwę dźwiękową filmu zadbało dwóch kompozytorów-  bracia Jeff i Mychael Danna. Instrumentalne utwory idealnie oddają cudownie baśniową atmosferę, groteskowość i nieprzewidywalność, które stanowią główny rdzeń produkcji. Wraz ze zmianami wątków, zmienia się równieź tło muzyczne: leniwe i łagodne melodie niespodziewanie przechodzą w tony żywe i agresywne, a kameralna, kojącą cisza zostaje przerwana przypadkową serią ogłuszających dźwięków. Dobór poszczególnych tematów muzycznych świadczy o błyskotliwości i drobiazgowej przenikliwości reżysera: Terry Gilliam umiejętnie połączył wszystkie ogniwa sztuki filmowej, stwarzając artystyczny spektakl dla mas.
            „Parnassus" zdecydowanie należy do filmów, które zasługują na atencję: bogactwo kolorów świata przedstawionego, przepych oraz mnogość niezwykłych efektów specjalnych czynią z niego istną ucztę dla oka. Chociaż fabuła tonie w barokowych ozdobnikach, którymi pośrednio uraczył widza Gilliam, a groteskowa wielowątkowość wprowadza chaos, film ten zasługuje na miano arcydzieła w swojej kategorii.W życiu najbardziej cenię sobie  oryginalność,  nonkonformizm i  kreatywność,  zaś  Gilliam w swym  najnowszym filmie zdołał  połączyć te trzy pojęcia, by stworzyć  współczesną  baśń o dwóch odmiennych, nieidealnych światach, z których jeden stanowi dopełnienie drugiego i vice versa.
            Obraz jest cudownym panaceum dla ludzi, którym amputowano wyobraźnię. Nietuzinkowa koncepcja, ekscentryczne postawy bohaterów, feeria barw i kakofonia dźwięków nawet najbardziej zatwardziałego i konserwatywnego racjonalistę-nudziarza przemienią w niefrasobliwego marzyciela. Film ten pokazał mi, że warto fantazjować; ot, tymczasowo porzucić nużącą, sztywną rzeczywistość, aby zatracić się w wirze niedorzeczności.
„Parnassusa"  uczciwe  rekomenduję wszystkim, a zwłaszcza sceptykom  oraz  rozmiłowanym w logice- być może najnowszy film Terryego Gilliam będzie Waszą furtką do magicznego świata wyobraźni ?


                                                                                                    A. S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz