niedziela, 3 czerwca 2018

Przebaczyć?



           Starałem się. Naprawdę się starałem. Próbowałem ze wszystkich sił. Przeszukiwałem Internet, czytałem, pytałem, słuchałem, najwidoczniej z marnym skutkiem. Ja wiem, że te filmy do łatwych nie należą. To nie są jakieś podrzędne komedie czy opery mydlane za dwa grosze. To poważne kino opracowane przez wielkiego człowieka, który własnymi siłami starał się jednocześnie wysławić i wyśmiać odbiorcę wszystkich próśb.
Znanym faktem jest, że często pogrywał sobie z widzem, trzymał go w niepewności aż do końca, zakrywał pewne wątki, pozostawiał niedomówienia. Jednak, nawet gdy odkryłem już, o co tak właściwie chodzi i dlaczego tak właśnie jest, to wciąż nie potrafię odnaleźć w tym większego sensu. Kieślowski był wybitny, tego nie można mu odmówić. Miał podziw i posłuch wśród tysięcy. Na temat jego sztuki powstało wiele różnych prac i książek. Wszystkie one starają się tłumaczyć jego geniusz. I ja nie mam zamiaru mu tego geniuszu odbierać. Ba, to przez niego jestem teraz w tej intelektualnej kropce. Muszę jednak stwierdzić, że subiektywnie nie mogę zgodzić się z przeświadczeniem, że każdy jego film był dopracowaną częścią całości. Oficjalnie witam i zapraszam na recenzje ze spojlerami „Dekalogu IX”, któremu nie potrafię za nic wybaczyć tego, co mi zrobił.
            Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Kieślowskiego. Kilka „Dekalogów” miałem już za sobą. Każdy z nich wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Dobra gra aktorska, wciągające zabiegi fabularne, wiarygodny scenariusz i postacie. Warto tutaj nadmienić też wagę, jaką autor przykładał do realizmu bohaterów. Starał się sprawić, żeby widz wierzył w jednostkę, żeby miał przeświadczenie, że on też może takim być. Zawsze to działało jak dobrze naoliwiona maszyna. Nic nie zgrzytało, żaden trybik się nie blokował, para uchodziła tam, gdzie miała. Krótko mówiąc, oglądało się to dobrze. Jednak, gdy trafiłem na „Dekalog IX”, moja wiara w autora została poddana ogromnej próbie. 
      Historia opowiada o małżeństwie – on, niemłody już neurochirurg, który odkrywa, że jest impotentem – ona „kochająca” żona, która kocha męża i nie chce od niego odchodzić. Stwierdza ona nawet, że „miłość tak naprawdę jest ulokowana w sercu, a nie między nogami”. Co ciekawe, cały film krąży później wokół jej romansu z młodym nauczycielem fizyki, dodam, że był to romans ściśle fizyczny. Gra aktorska, tak, jak to u Kieślowskiego, jest na wysokim poziomie. Aktorzy są prawdziwi w swoich intencjach, a realizm ich postaci jest jak najbardziej zachowany. Piotr Machalica w roli Romana czy Ewa Błaszczyk w roli Hanny, to kawałek naprawdę soczystych postaci, których emocje aż biją z ekranu. 
Muzyka, choć nie towarzyszy nam przez cały czas, to subtelnie o sobie raz na kilka minut o sobie przypomni i nada całości dużo bardziej przygnębiającego klimatu, co w przypadku tematyki wychodzi na duży plus. 
Scenografia i kostiumy są jak najbardziej na miejscu. Widzimy w nich odbicie ówczesnych czasów, przełomu lat 80. i 90. 
            Jak na razie wszystko pochwaliłem, no to gdzie się niby kryje ta „ogromna próba”? Diabeł tkwi, tym razem nie w szczególe, a w scenariuszu i fabule filmu. Treść 9. przykazania mówi jasno „Nie pożądaj żony bliźniego swego…”. Główny bohater po chrześcijańsku dotrzymał się tego (trudno, żeby w jego przypadku było inaczej). Jednak jego niby kochająca żona, która rzekomo nie potrzebuje tych „5 minut spania w łóżku raz na tydzień”, bardzo szybko znajduje sobie obiekt seksualnego rozładowania.                              No właśnie. W takim wypadku, co z tym Panem? To on tutaj ewidentnie nie słucha glinianych tabliczek. Zapytacie pewnie: „Jaka zatem historia się za nim kryje?”. Już odpowiadam: żadna. Mężczyzna wprowadzony jest do historii ot, tak, nie ma żadnych ukrytych zamiarów, nie kryje w sobie żadnej uniwersalnej mądrości, a za popełnione grzechy nie dotyka go żadna kara. Ktoś będzie bronił reżysera, powie, że nie o to chodzi w produkcjach Kieślowskiego, powie, że: „Nie znajdziemy w nich potępienia człowieka, choćby był antypatycznym mordercą. Taka postawa nie oznacza jednak usprawiedliwienia czy akceptacji zła. Jest po prostu próbą zrozumienia tego, który je popełnił, próbą poszukiwania w nim dobra”. Zatem pojawia się kolejne pytanie: „Czy zrozumienie kochanka Hanki (bo tak miała na imię bohaterka) i próba odnalezienia w nim dobra przyniesie oczekiwany rezultat i rzuci nowe światło na sprawę?”. Już odpowiadam: nie. Bohater po prostu traci kochankę, do której poczuł coś więcej, ale co z tego? Minie jakiś czas, znajdzie sobie nową, może też zamężną i wszystko się powtórzy. No dobrze, a może to właśnie Hania jest tą, która grzeszy i to na nią powinny padać reflektory? Już odpowiadam: nie. Mąż koniec końców wybacza żonie, prawdopodobnie nawet zaadoptują razem dziecko. Dobro w kobiecie? Rzeczywiście można takowe dostrzec. Ta nie chce mieć już nic wspólnego z kochankiem, dosłownie wyprasza go ze swojego życia. Rachunek sumienia i żal za grzechy – zaliczone. Jednak, historia ta niczego nie uczy i równie dobrze pokazuje, że zdradzanie jest czymś normalnym i w porządku, jeśli się później bardzo żałuje.
            Mogę się tylko domyślać, co Kieślowski chciał przekazać. Na pewno w charakterystyczny dla siebie sposób, chciał zagrać z widzem w emocjonalną grę, w której każdy rzut kostką wykonywany będzie poza widokiem uczestników. Jednak tym razem zabrakło mu tego przysłowiowego asa w rękawie, a jego kostce zabrakło tej jednej szóstki do zwycięstwa. Tak jak wspominałem na początku, naprawdę starałem się dostrzec w tym filmie coś, co mogło mi umknąć, co mogło całkowicie zmienić mój sposób myślenia. Jednak prawda była cały czas przy mnie. Temu dziełu Kieślowskiego zabrakło po prostu tego większego „czegoś”, co można znaleźć w pozostałych produkcjach. Historia jest, w krótkich, żołnierskich słowach, za prosta na tego właśnie reżysera. Dzięki Bogu, że Dekalog nie kończy się na dziewięciu, bo to byłaby naprawdę źle postawiona kropka.


                                                                                                              P. H.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz